poniedziałek, 29 grudnia 2014

Placebo.

Pogmatwało się wiele spraw. Wiele sytuacji jest niewyjaśnionych. Powtarzam sobie, że nie chcę znać prawdy, że dam radę bez wgłębiania się w to, ale to tylko głosy w głowie. Tak naprawdę mam już cały plan działania i wbrew przesłankom, jakie fundują nam denne hasła - działam. Pierwsze duże kroki zostały postawione. Potrzebuję przeżyć wewnętrznych, żeby zbudować siebie na nowo. Żeby powstać i mieć w sobie chęć do walki. Żeby podświadomość sama przejęła plan działania. Żeby ciało uaktywniło bunt przeciwko komórkom rakowym. Nie karmić się więcej placebo-złudzeniami, które niosą ze sobą tylko i wyłącznie koniec.

Próbuję nie bawić się w procenty, rokowania i durne statystyki z lekarskich teczek. Jestem indywidualną postacią i dusze mam silną, więc i wytrwała być może jestem. Być może jest moją niepewnością, bo pewna nigdy nie jestem niczego. Nie zastanawiam się jednak nad wyborem, bo i on jest prosty. Niemożliwe jest możliwym, aczkolwiek trzeba się bardziej postarać i spiąć dupę.

Zobaczcie ilu osobom się już udało.

Zobaczcie tylko jak może być cudownie.

Krew nie jest przecież straszna, a ofiary buntu będą zawsze. Coś nie wyjdzie na pewno, ale to kropla w morzu. Nasze morze będzie zbudowane z fali zwycięstwa. Co jedna mała kropla, zatem może zrobić?

Zapewniam, że droga jest zbyt prosta. Komplikujemy ją świadomie, żeby nie zanudzić się śmiertelnie. Bo kto szuka spokoju ten stworzony jest do umierania. Ten przegra w walce o życie. Bo przecież ciągle walczymy, bo przecież każdego dnia wygrywamy...

Dbajcie o innych.


wtorek, 23 grudnia 2014

Wesołych.

Słowa można budować z łatwością. Rzucać nimi o ścianę, albo jeździć komuś nimi po niewyparzonym ryju. Ale spójrz tylko na swoją klawiaturę. Tam nie ma słów. Masz pole do popisu.

Widziałam dziecko pakowane do kartonu. Ludzie bawią się w dziwne rzeczy.
to jest lalka warta więcej niż wasza miesięczna wypłata.

 Uciekałam też do lasu, żeby ponapieprzać trochę w kawał drewna i rozwalić sobie rękę. W zamian za to dorwało mnie przeziębienie przedświąteczne i mam swoją wymarzoną garść tabletek.

Ostatni tydzień był dość nerwowy i zadziwiająco smutny. Jednak brakuje śniegu i brakuje prawdziwej choinki. Ja już swój pierwszy prezent dostałam.... wymarzony, bo przecież z minionkiem <3
Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że mam kogoś przy kim czuję się sobą i nie muszę udawać, że jestem normalna.

W piątek trafiłam na pogotowie z krwawieniem z dróg rodnych.




Wesołych świąt.






wtorek, 9 grudnia 2014

Zanim odejdę.

'Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie dosięgnie.
(Nie dosięgnie już nas!)
Zanim odejdę, nim odejdę stąd
Chwyć za rękę mnie, złap za rękę mą -
Pójdziemy razem tam, chaos nigdy nas nie obejmie.'

 https://www.youtube.com/watch?v=RjzujFoWxY8










piątek, 5 grudnia 2014

urodziny - Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę.

Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę.


Podsumowując ostatni rok jestem pełna sprzeczności. Biję się sama ze sobą i zastanawiam się, czy to, co robię jest właściwe. Próbowałam wczoraj zasnąć spokojnie, ale myśli biegały mi po głowie, jak małe pijane minionki. Nie wiem czy w ogóle zasnęłam. 
Otworzyłam oczy i miałam już 22 lata. Nie świadczy to o żadnej dojrzałości, ani dorosłości. 

Przetrwałam kolejny rok i cieszę się, że znów tutaj jestem i po raz kolejny mogę się z Wami podzielić sobą.

Wymarzony urodzinowy śnieg leży na trawie. Może jest go malutko, ale malutkie zawsze cieszy.

I mimo wszystko, dziękuję swoim przyjaciołom, rodzinie i wszystkim znajomym, którzy przewinęli się przez te 22 lata, za to, że zbudowali mnie kawałek po kawałku, że ocierali łzy z moich policzków i słuchali tego co mówię. Że akceptowali moje wybory, które zawsze były zryte i ponadludzkie. 

Dziękuję też za ostatni rok. Za ludzi, których poznałam i którzy zostali ze mną. Dziękuję lekarzom, Magdzie i dziękuję też sobie, że jeszcze nie zwariowałam.


czwartek, 27 listopada 2014

Nic z tego nie będzie.

 Dzień w dzień, bardziej śmieszysz mnie
Nie wiesz..
Nie wiesz czego chcesz, czego nie chcesz, wiesz
To nie pierwszy raz..
To nie pierwszy raz, gdy ktoś ślepo błądzi
Nic z tego nie będzie, nic z tego nie będzie.

Łzy, sny, mówisz jestem zły,
Wczoraj..
Wczoraj wołasz: bądź, dzisiaj Wieszasz psy
Znowu...
Znowu racje mam, mówisz będę sam
Nic z tego nie będzie, nic z tego nie będzie.

https://www.youtube.com/watch?v=hOnw96SjdMk












środa, 26 listopada 2014

Tachykardia.


Tachykardia, to chyba od nadmiaru orgazmów.

Przerażam się, że to faktycznie się dzieje, że kawałek po kawałku całe ciało zajmują składniki otępiające, i rozkruszające wszystkie granice możliwości. Leżę na łóżku i z łatwością zasypiam. To się ceni. Ceni się dobry sen. Ale to tylko łatwe zasypianie, a sen jest ten sam co zwykle. Ciało nieco bardziej zmęczone i niestabilne oczy.

Przeraża leczenie objawowe, bo to znaczy, że co? Łagodzenie bólu, ucisku, krwotoków i napadów lęku.

Schodek po schodku jest nieco gorzej. Wchodzę do domu z rozpadającą się klatką piersiową. Rozkurwia mnie od środka. Trochę się duszę.

Myślę o tym ciągle, ale doprowadza mnie to do wstydu. Mogłabym poczuć coś, ale nie chcę znów się w tym wszystkim utopić. Nie chcę nic. Ani stany depresyjne, ani szczęście. Upodlam się coraz bardziej.

Nie mogę być odpowiedzią. Jaram i się wkurwiam.


piątek, 21 listopada 2014

Śpij.

Obudziłam się po kolejnym koszmarze. Kolejna powódź zalała wszystko co materialne. Wlewała się do mieszkania przez okna i dudniła spływając po klatkowych schodach. Jestem gotowa, żeby płynąć, żeby wskoczyć do tej posranej głębi i nie dać się utopić. Jestem gotowa... ale tylko przez małą chwilę. Przez chwilę czuję siłę do walki, podnoszę się, idę... rozpieprzam całą marność tego świata. Nagle siadam. Nie mam siły, nie daję rady, poddaję się i tonę. Woda wpływa do mojego gardła i niesamowicie boleśnie zabija mnie. Dusi każdą część ciała.

Serce wypływa mi z ust. Łapie je między dłonie i przysiadam gdzieś na najbliższej wolnej od wody przestrzeni. Każą mi je połknąć, ale ono krwawi. Krew spływa mi po nadgarstkach. Serce pęka. Nie mam serca.

Budzę się. Przeklinam wszystko co w koło. Pierdolone instytucje ubezpieczeniowe, które grzebią mnie żywcem.

Za oknem śnieg. Zmarznięty deszcz. Jak co roku. Jak w moje urodziny, tylko, że ciut wcześniej.

Nie płaczę. Nie potrafię, nie umiem, chcę. Nic mnie nie wzrusza.

Jestem gotowa, pogodziłam się z faktem, że umieram. Uśmiecham się.

A Wy? Jesteście gotowi?



środa, 29 października 2014

Wstajemy.

Wierzę w znaki. W słowa ukryte między zdaniami. W zdarzenia przewidujące przyszły stan rzeczy. Wierzę w pęknięte lustra.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Rozpieprzone lustro i ja stojąca nad nim - z kurewskim przerażeniem. Była to ostatnia kropla, która rozpieprzyła całą tamę. Lustro było dwustronne i leżało na ziemi. Mama się spytała na ile części pękło? - na milion - opowiedziałam. Uśmiechnęła się i dodała,że w takim razie nic się nie stanie. Że lustro jest groźne gdy pęka na pół. Podniosłam więc lustro żeby zebrać kawałki szkła. Niestety lustro z drugiej strony było pęknięte na pół.

Wtedy zaczął się koszmar.

Jestem teraz tutaj. Wydawałoby się, że lepsza. Po kolejnej wygranej bitwie, dalej jestem gotowa do walki.

Na świat nie można już liczyć. Świat się przekręcił o 180 stopni i musimy trzymać włosy, żeby nie zbierały kurzu z sufitu. Tak samo jak przy rzyganiu po chemioterapii, żeby przypadkiem ich nie umoczyć w metalowej nerce.

Co mi z jakiejś tam nerki, jak rzyga się hektolitrami. Rzyga się słowami i kłamstwami, którymi nas nakarmili ludzie. Zostało nam tylko obserwować, jak kropelki delikatnie spływają po kroplówce. To uspokaja.

Zapada noc, jakby szybciej. Nie ma już pretekstu, żeby udawać, żeby być zupełnie kimś innym. W końcu nakładam maskę na twarz i jestem sobą. Maska mi pomaga przetrwać spojrzenia ludzi. Nie boję się. Jestem wygrana.

Mam Monikę, dziękuję, że mam Monikę, dziękuję, że Monika istnieje i, że jest tutaj zaraz obok mnie, dziękuję, że jest zawsze, że jest najlepsza. Dziękuję....

niedziela, 21 września 2014

counting stars

1 września 2014

Każdy ma takie swoje światy i swoje burdele z dziwkami.

'Dusza tylko - dodał. Ale to, na szczęście nie jest rzecz - dodał.'

9 września 2014

Wyniki o kant dupy, a łykam prochy garściami. Ból głowy od kilku godzin, ból mięśni od kilku dni.
Znów koszmary, o których pisać nie chcę, bo nie warto tam wracać, bo to ból dodatkowy.

Budzę się w nocy, a obok mnie plama krwi. Sprawdzam czy to z nosa, ale nie. Na poduszce pojedyncze krople. Zapalam światło, a krwi już nie ma.

'Mój Boże, mój Boże. Pożal się. Niektórym ludziom nie można się ze zbyt bliska przyglądać, bo to, co można wtedy zobaczyć, to nic nie zobaczyć''


16 września 2014

Dziś w nocy widziałam demona. Jest tutaj wciąż. Teraz może śpi, bo to dzień. Ale nie w nocy - próbuje mnie dusić kołdrą. Moje duchy odeszły. Nawet nie wiem, kiedy. Obudziłam się któregoś razu i już ich nie było. Ale nie tak, że ich nie dostrzegałam, bo kiedyś często znikały, ale były zawsze- wiecznie. Teraz ich nie ma. Nie czuję ich. Odeszły.

Niby tak wrażliwa, a jednak z lodu, jak przemarznięta zamrażarka.

' -Ja - powiedział M. Kątny - ja jestem między innymi po to, żebyś się we mnie przejrzał i zobaczył to, czym nie jesteś i chyba już nigdy nie będziesz.''

17 września 2014

Zapominam i przypominam sobie na zmianę. Zamieniam się stronami, osobowościami, myślami. Staje się kimś innym. Odważnym. Rządnym świata i przygód. To ma jakieś określenie psychiatryczne, bo ja przecież nigdy nie zaprzeczałam, żem chora na głowę. Na dusze. Tak. To ładniej brzmi. Delikatniej, a ja przecież wrażliwa jestem, jak słup soli na deszczu. Błyskotliwe porównanie. Odpędzam złe myśli.

Co noc to gorsza. Demony, zjawy, poty i bezsenność. Wczoraj zjawa śmiała się do mnie. Poddaj się duchu, jestem silniejsza niż myślisz.

'Widocznie coś było widać, coś dawało się zauważyć, coś sie wymykało spod jego naturalnego, zwyczajnego sposobu bycia: cichego, prawie bezszelestnego, jak duch, jak duch - coś widocznie było, że niektórzy, rozmawiając z nim chwilę, widzieli to coś i myśleli: Boże, Boże, z kim on się mocuje? Trzeba mu pomóc?''


21 września


Polska wygra. Wczoraj zwątpiłam, ale to przez złe samopoczucie. Chyba wtedy zwątpiłam we wszystkich. Dwa piwa, a i tak budziłam się i zwidy miałam i ból mięsni.

Pod domem chciałam płakać, ale dawno tego nie robiłam. Zapomniałam jak zacząć i mi przeszło.

'Mnie serca już nikt nie złamie. Bo ono już jest złamane. Teraz ja mogę łamać serca - powiedział Michał Kątny. I cicho dodał: - Choć przecież nie chciałbym tego - i jeszcze ciszej dodał: - A ta, co mi złamała serce, chciała, zdaje się, tego. Chyba bardzo chciała.''


wtorek, 19 sierpnia 2014

Perfect Storm

Zaniedbałam to miejsce. Więcej piszę w zeszycie niż online. To chyba z wielu egzystencjalnych powodów. Sama nie wiem jak to jest. Długopis jest chyba lepszym sprzymierzeńcem niż klawiatura. Daj Boże, żeby miało to swoje znaczenie w przyszłości.

Ważne żeby wyciągać wnioski. Bez wniosków nie ma nauki, a ciąg dalszy bez nauki to tylko spaprane życie pełne gówna. Podnosić się jak kupa gruzu i rozsypywać się raz jeszcze upadając. Co z tego, że ludzie są wspaniali i pełni nadziei? Co mi kurwa z fałszywych obietnic i słów, że w końcu może być dobrze?

Najsmutniejsze jest to, że patrzę wprost na swoje zdjęcie. Wprost na swój uśmiech, który sprzedałam Wam bez żadnego wysiłku. Ale jedyne, co widzę to cholerny smutek. Jak kurewsko przygnębiające może być jedno zbliżenie twarzy. Uniesione policzki i zmarszczone oczy, że niby to szczęście? Popatrz głębiej skurwysynu, a zobaczysz całe dno tej sprawy.

Nie ma gwiazdek w tęczówce, ani magicznego pyłu w źrenicy. Jest tylko ten cholerny smutek, który wypływa wraz z tym psychicznym uśmiechem.

Życie to kawałek gówna.

Są szanse, że większość z Was tam była, a nadzieja? Nadzieja jest niebezpieczna.

niedziela, 27 lipca 2014

Dziękuję

Chyba nikt mi nie uwierzy, ale jestem przykładem wcielonym, że czas leczy rany. Możemy być szczęśliwi, a wystarczy tylko odczekać chwilę. Wszystko jest w naszej makówce, wszystko jest w tej popieprzonej główce. Wstyd - współistnieje, ale przemija. Jesteśmy przecież po to by błędy popełniać i uczyć się na nich. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie mówił, że świat się zmieni specjalnie dla nas, że ktoś coś ułatwi - da nam szansę. Możesz mieć farta przez chwilę - nie przez całe życie. Reszta zależy od Ciebie. Nie od innych. Nie pozwól by ktoś miał wpływ na Twoje życie. Jesteś wspaniały i jedyny w swoim rodzaju. Kiedyś Cię zabraknie, ale możesz przecież zostawić po sobie to coś. Coś, co sprawi, że ludzie na samą myśli o Tobie będą się uśmiechać.

Mam piękne życie, wspaniałych przyjaciół, cudowną rodzinę. Gdyby nie oni wszyscy pewnie już dawno bym straciła rozum. Zwariowałabym - zbzikowała.

Ludzie będą odchodzić i przychodzić i wracać i zostawać. Postrzegaj to pozytywnie. Jesteś wyjątkowy. To oczywiste, a jeśli w to zwątpisz - wróć tutaj raz jeszcze. Powtórzę to milion razy, a nawet dwa miliony, jeśli będzie trzeba, póki nie uwierzysz w to, że jesteś ważny. Potrzebny. Ja Ciebie potrzebuję. Chcę byś był i egzystował. Dawał z siebie wszystko, pokazał mi jak żyć i jak radzić sobie z przeciwnościami. Bo uczę się od Ciebie każdego dnia. Uczę się od Was jak dawać sobie radę.
Pobyty w szpitalu zamieniać w dobre doświadczenia. Wspominać każdą chwilę z uśmiechem na twarzy i wiedzieć, że mam, do kogo wracać.

Powstaje za każdym razem, bo wiem, że nie jestem sama.

Jestem słaba. Tysiąc razy chciałam się poddać, zamknąć w pokoju i nie walczyć. Przegrać wszystko na własne życzenie. Tysiąc razy chciałam spokoju i ulgi.

Nauczyłam się jednak walczyć, wstawać, przedzierać się przez chaszcze.

Nauczyliście mnie jak iść dalej.

Dziękuję.


środa, 23 lipca 2014

szpital - dzień 8 - powrót do domu

Powroty są zwykle dziwne. Trochę bolą i nieco cieszą. Jadę. Wracam. Za chwilę będę w domu. Znów bez niczego. Po raz kolejny z kalendarzem w dłoni. Czekaj na cud kochanie.

Udało mi się spędzić ten tydzień całkiem dobrze. Usłyszeć wiele dobrego i doświadczyć małych cudów. Udało mi się.

Jestem zmęczona. Nie mam siły myśleć, a wizja własnego łóżka sprawia, że przez moje ciało przechodzą orgazmy wewnętrzne.

Jestem gotowa na wszystko.


Zbyt dumna by się poddać. Wróciłam.

I tęsknię….


wtorek, 22 lipca 2014

szpital - dzień 7

Czasem mam ochotę usiąść i płakać. Sama przed sobą - patrząc w lustro i widząc, jaka jestem słaba i okropnie pusta w środku. Hartować się, bo parzcież z tego można wyjść.

Sama sobie dopiec i skrytykować się najmocniej.

Tak płakać i oglądać łzy, zmuszać się do patrzenia na siebie i utknąć w błędnym kole, aż do momentu oczyszczenia i zrozumienia, że to wszystko idzie pokonać, że tyle za mną i tak wiele przede mną. Zrozumieć jak bardzo świat się zmienił.

Jak ludzie przestali istnieć sami w sobie. Chcę tak płakać długie godziny aż wypłaczę wszystkie łzy i w końcu będę mogła wyjść do ludzi, w końcu będę mogła powiedzieć prawdę, że jestem słaba i nie daje sobie rady, że potrzebuje pomocy od Nich,.


Chce utknąć ze sobą sam na sam i zrozumieć do reszty, co wpłynęło na taki bieg wydarzeń?

Czy jestem fikcją literacką? Nie wiem. Możliwe, ale nie zdaje sobie z tego raczej sprawy. Żyję i wszystko, co przeżyłam jest prawdą - najprawdziwszą. Nie fikcją, nie opowieścią, nie książką. To fakt.

Film oparty na faktach, zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa.

Jestem prawdziwa. Jestem. Nie kłamię, nie muszę, bo, po co?

Jutro ostatni test i do domu.

Czuję nic.

poniedziałek, 21 lipca 2014

szpital - dzień 6 heheszki

Dzień dobry poproszę masło, 4 bułki, mleko i sok pomarańczowy.

Dzień dobry przyszłam po zdrowie.


Przyjechała Piękna, leży po mojej prawicy, śmigamy i śpimy. Idealnie.

Rozpiera mnie jakaś pozytywna materia, bo całkiem mi do śmiechu i całkiem mi dobrze. Wspaniale. Oh i ach!

Robię za przewodnika po szpitalu. Prowadzam ludzi w tą i w tamtą. Szacunek ludzi szpitala. Joł joł joł mada faka.
Dziś poniedziałek. Anioły zakładają z powrotem skrzydła na plery i popylają przez oddział. Dziś nawet z niedzielnym humorem - żarcik się wyostrzył. Tak, tak, uśmiałam się.

To nawet niepodobne do szpitala, bardziej sanatorium SPA (w tle z badaniami), ale jest git malina, a ja wbrew pozorom mam cholerne szczęście. Fart za fartem, i pozamiatane.

O diagnozach i chorobach, to nawet nie ma, co wspominać, bo to mało warte uwagi. Lepiej mówić o dobrych rzeczach i nie zawracać sobie dupy czymś, co tylko lekko szpeci tło. Jest do cholery lato i czas na przygody życia. Emocje gdzie muszą ujść, a i fizycznie też człowiek chce się rozładować. If you know what I mean …

Bez skojarzeń ludzie -nadludzie, bo ja już wiem, o czym Wy tam sobie myślicie.
  



Marzy mi się wieczór na dalbie i niekoniecznie z piwem. Tak ogólnie - posiedzieć, popatrzyć, popaplać o egzystencjalnych sporach świata.

I chyba to wsio.

Chyba dobrej nocy.

Poniedziałki są spoko !

niedziela, 20 lipca 2014

szpital - dzień 5


Nauczyłam się, że nie można ufać nikomu, że ludzie nas zawodzą, że zawodzimy samych siebie. Lubimy coś obiecywać, przyrzekać, ale zbyt często zdarza nam się te przyrzeczenia łamać, bądź nie spełniać obietnic. Obwiniamy innych za to, że są wobec nas nieszczerzy, ale niech rzuci kamieniem ten, kto jest bez grzechu.

Za oknami deszcz. Niby burza, bo zagrzmiało i pierdolnęło ze 4 razy jakby w sam szpital. Powietrze robi się lżejsze, ale strasznie wilgotne. Włosy mi się kręcą. Wyglądam śmiesznie, albo w ogóle nie wyglądam.

Dostałam z rana tabletkę za chwilę następna. Jutro to samo plus sikanie do wiaderka. Męczące i nużące. Zdycham.

O pierwszej w nocy obudziły mnie głośne krzyki. W sumie nie krzyki - bardziej darcie mordy. Myślałam, że tym razem się wyśpię. Pomyliłam się.

Chyba wychodzi słońce, bo jakoś jaśniej na sali.

W nocy znów miałam koszmary o diagnozie. Znów płakałam, znów byłam przerażona. Na szczęście to tylko sny. Na szczęście to tylko durne obawy, nic prawdziwego. Spokój. Wdech i wydech.

Od dwunastej nakurwiam w simsy Balangę. Na sali dalej pusto. Może wieczorem się zejdą? Może z rana?

Nie mam żadnych myśli w głowie, nie mam o czym rozprawiać, jestem znudzona za bardzo. Zgłupiałam i zdziczałam. Jak w jakiejś dżungli, mamma mia. Odmóżdżyło mnie na amen.

Zgrozo.

sobota, 19 lipca 2014

Szpital dzień 3 i 4

Męczące są trudne pytania. Pytania, przez które musisz wrócić do przeszłości i pogrzebać trochę. Nawet, jeśli nie tycza się rzeczy bolesnych to i tak musisz je wydostać z pod gruzu tych marnych wspomnień. Nawet, jeśli jest to tylko pytanie o ulubioną piosenkę.

Jestem już tak znudzona. Wychodzę na patio szpitala i wdycham przestrzeń. Czuję się jakbym nie spała wieczność. Kolana uginają się pod ciężarem znużenia. Patrzę po twarzach ludzi. Wdycham spaliny Warszawy. Pochłaniam jej zgiełk. Przejmuje wszystko na siebie - wtapiam się w miasto. Próbuje stać się tylko kawałkiem jej szumu. Szumię Warszawą. Jestem Warszawą.

Kupuję kawę za 10 zł. Co dziwne mam ochotę na coś prosto z lodówki. Decyduje się na gorącą kawę. Wypijam całą z nadzieją, że mnie obudzi. Nic. Dalej czuję jakby powietrze popychało każdą moją część ciała. Jakbym sama nie mogła się poruszać.

Obiad był dziś o wiele za wcześnie. Mój żołądek się napchał i w orgazmach trawienia odleciał. Włączyłam TV i odleciałam razem z nim. Spałam.

Minęła godzina, może dwie? Trzy?

Oddałam mocz do wiaderka i usiadłam zastanawiając się, co powinnam teraz zrobić. Właściwie to nic. Właściwie powinnam raz jeszcze się położyć i spać. Ale co ja będę robić w nocy.

W weekendy nie ma Magdy. Anioły mają wolne. Ściągają białe fartuchy i żyją trochę swoim życiem. Zrzucają białe skrzydła i przez dwa dni stąpają po ziemi.  Mam szczęście, że tutaj trafiłam.

Trochę czekam na burzę. Mam wrażenie, że w tym miastowym zaduchu to zjawisko jest silniejsze. Uwielbiam. Może przyjdzie…

Teraz kolacja. Jutro test hamowania deksametazonem. Pojutrze znów zbiórka moczu. A kiedy do domu?



piątek, 18 lipca 2014

Szpital - dzień 2

Ktoś mówi o szmerach przy sercu. Coś im szemra w uszach chyba, a jak faktycznie to z serca, to pewnie pęknięte. Ale to już dawno, na kilka części nawet. Więc czemu dopiero teraz zaczyna się buntować?

Trochę jestem zmęczona - fizycznie - od tego leżenia, od myślenia. Zero odpoczynku. Ciągle ktoś, coś, czegoś, tylko nie ja. Trochę to dobre, ale nie w porządku. Trochę to nieludzkie, ale chyba mi lżej. Ta ludzka nieludzkość w skrajnych przypadkach pomaga. Pozwala zapomnieć o sobie, a tak przecież trzeba - często - bo nie czasem. Często - jest dobre, czasem - jest męczące.

Pani zachwyca się drzewem, które współtworzy tło za oknami sali. Że takie wysokie i, że tyle gałęzi, że dzielne. Mówię, że ktoś musi nas tej dzielności uczyć, że to szansa dla nas.  Drzewo, o którym można by napisać powieść. Ale tylko psychologiczną, bo ludzie by nie pojęli.  Nie zrozumieliby drzewa, które jest tu, żeby tworzyć nadzieję. Drzewo nadziei uwięzione klatce budynków. Kraina złudzeń.

Najgorzej to stracić świadomość. Nie wiedzieć, co się zrobiło i jak bardzo się spierdoliło coś.

To już głębsza ucieczka od siebie, albo w drugą stronę? Może wtedy stajemy się tylko i wyłącznie sobą?  Szkoda, że bez pamięci, szkoda, że na całkiem krótko.

Jest zbyt cicho, a jak pisał Stachura: ZBYT TO JESZCZE NIE ZBYTEK!

Warszawska mozaika rozpyla promienie szczęścia.

Jest dobrze.

czwartek, 17 lipca 2014

szpital - dzień 1,2

Cisza jest smutna, radość uspokaja. Chcę zasypiać po ciemku i spać do południa. Chcę nie być czujna, nie reagować na innych. Być niewidzialną pomiędzy zdarzeniami. Nie szukać smutku, nie słyszeć bólu lunatyków.

Przerażenie przechodzi z głowy na głowę Nawet, gdy cebulki włosa bronią się siwiejąc. Mogę gasić lampy językiem. Śliną onieśmielać ich żar pusty. Bredzić mogę także, bo to wpisane w byt życia. A jak bredzisz to lżej od razu, bo myślisz, że mówisz prawdę.

Ogarnij wszechświat i spłoń w dumie, bo to dla wspaniałych. Inni nie umieją, nie chcą, nie próbują, a próba jest budująca, bo sama w sobie nie jest jeszcze odmową. Jest początkiem wszystkiego.

Próba w leczeniu jest samą diagnostyką, a nie diagnozą. Diagnoza może być upadkiem, bądź wzlotem, ale nigdy próbą. Próba jest diagnostyką. Podejściem do walki. Chęcią uzyskania odpowiednich możliwości. Diagnoza dopiero jest strachem - diagnostyka nigdy. Tu nie ma ryzyka. Jest tylko chęć uzyskania wiedzy czy iść dalej, czy nie?

Próba nie zobowiązuje. Diagnostyka nie karze nam się leczyć. Zasadnicza różnica egzystencjalna.

Przeszło 5 łóżek, 5 historii, 5 żyć i 5 podejść do świata. Wszystkie inne. Czasem trochę podobne do siebie, ale zawsze indywidualne. Wszyscy postawieni przed próbą. Wierzę w intuicje pacjenta, ale wierzę też w Magdę. Magda nie kłamie. Magda wie, co mówi. Dziś już była zrezygnowana, ale wysłuchała po raz enty jednej z 5 historii. Nie mojej. To cierpliwa istota i dokładna, dlatego wierzę, że to, co mówiła to fakt.

Kobieta nie chciała konsultacji psychiatrycznej, a ja bym nie odmówiła. Psycholog też się zna, a depresję też się leczy.

Ja bym nie odmówiła.

niedziela, 13 lipca 2014

Atak.

Gaszę wszędzie światła. Wyłączam telewizor i przypominam sobie, że musze sprawdzić czy zamknęłam drzwi na klucz. Idę w stronę przedpokoju. Czuję na sobie czyjś wzrok. Jestem przerażona. Szukam telefonu, dzwonię, … halo halo halo. POMOCY! W ciemnościach widzę czyjeś oczy. Biegnę na balkon. Upadam.

Baba się rzuca na mnie z nożem. Próbuje mnie zabić. Idiotyczne. Jakby mój blond sobowtór. Trzyma nóż na moim gardle. Śmieje się prosto w moją twarz. Pustka. Wracam. Odzyskuje przytomność. Wszędzie jest krew. Rany są świeże. Muszę to wypłukać. Uciekam oknem. Znów mnie dogania. Rzuca we mnie nożem. Koniec.

Budzę się.

Fala niepokoju trwa już kilka godzin. Oddycham ciężej. Boli każdy dźwięk dochodzący z zewnątrz. Każdy dotyk przyprawia o falę dreszczy. Budzę mamę.

- Mamo, bardzo źle się czuję.

Jestem już spokojniejsza. Mama mnie pilnuje. Próbuje spać. Każda kolejna godzina rozwala mnie na części. Skurcz mięśni. Płaczę. Co się ze mną dzieje?

Budzę się koło siódmej. Mierzę ciśnienie. Fala nie przechodzi. To już trwa ponad 6 godzin. Kładę się jeszcze na godzinę. Nie mam siły na nic. Nie ma mnie.

Mija 16 godzina. Wciąż to samo. Dostaje tabletki od lekarza. Nie pomaga. Ściska mnie w brzuchu. Znów mam dreszcze. Boże…

To już trwa 20 godzin. Powoli schodzi. Jestem zmęczona. Nie mam siły. Zasypiam.

Rzeczywistość jest ponad normę nierzeczywista i zakłamana. Przestaje rozróżniać emocje. Niepokój, niepokój, niepokój … ratunku, pomocy …


wtorek, 24 czerwca 2014

Powroty.

Krucha tafla lodu na jeziorze. Niby warstwa ma kilka centymetrów, ale ułamuje kawałek ręką. Jest jak lustro. Widzę swoją twarz bardzo dokładnie. Jestem już po drugiej stronie.

Siedzimy sobie spokojnie w gabinecie i tu taki szok. Kilka niezmiernie dołujących wersji, a wychodzę z bananem na ryju jak upośledzona, co najmniej.

Staję się pająkiem i szukam odpowiedniego miejsca do zapuszczenia pajęczyny z dala od innych skurwiałych robali. Zapada mrok i się zaczynam bać. Jakieś lęki i ciarki na karku. Budzi mnie deszcz.

Leje niesamowicie. Ktoś nakurwia młotkiem. Jest wpół do drugiej. Wypieram z głowy złe emocje. Widzę ludzi, których nie ma. Rozmawiam ze sobą. Jestem pojebana.

Stoję w próżni szpitalnego korytarza i się zastanawiam gdzie to wszystko się zaczęło, bo ciężko mi sobie cokolwiek przypomnieć. Krzyczę, śmieje się, płaczę, znów się śmieję. Na zmianę próbuję nie oszaleć. Nie wiem jak mogłam się tak oszukiwać przez ostatni chwile, przecież już dawno zbzikowałam. Siadam na krześle na przeciwko gabinetu i czekam. Już wszystko wiem.

Czas się zbierać, pakować i składać wszystko do kupy. Czas wyjeżdżać. Czas się podnieść i iść dalej. Czas na kłamstwa i omijanie prawdy. Czas się izolować, żeby nikt nie popadł w rozpacz, żeby nikogo nie ciągnąć za sobą.

Czas to przyjąć do siebie jak człowiek solidny, wbity do fundamentu, nierozwiany, nie zdolny do złamania. Czas stać się wspomnianą górą.

Czas wracać do Warszawy.

czwartek, 19 czerwca 2014

Do wtorku.

Odpłynęłam nieziemsko wsłuchana w chilloutową składankę z youtuba. Orgazm wewnętrzny. Nie myślałam o niczym i niczego nie chciałam. Leżałam jak kłoda i nie miałam zamiaru ruszyć nawet kolanem. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał, wszyscy się odjebali.

Po wszystkim ubrałam się i poszłam do sklepu po paczkę chipsów. Razem z Harrym, Hermioną i Ronaldem zjedliśmy całe opakowanie i szukaliśmy bazyliszka w komnacie tajemnic.

Księżyc tak nieziemsko nakurwiał w oczy, że musiałam chwile popatrzeć.

Opowiadała mi, że świat się skroplił i rozpłyną w różne strony rozpaczy. Jak ma to teraz pozbierać do kupy, skoro woda ma różne stany skupienia - spytała. Zaczęłam się zastanawiać i polemizować z odbiciem czy w ogóle w jakikolwiek sposób da się pozbierać coś, co miało miejsce wczoraj i wryte jest cyrklem w przeszłość. Powiedziałam jej, że skoro żyją w kilku stanach skupienia, to zapewne wrócą do niej z deszczem lub śniegiem spadającym na jej delikatne policzki, bądź osadzą się mgłą na zmarszczonym czole. Wrócą, kiedy uznają, że czas na zmianę. Popłyną raz jeszcze, ale tylko i wyłącznie w oparach szczęścia.

Nie wiedziała, o czym mówię. Była przekonana, że jestem nieprawdziwa. Powtórzyłam po raz drugi to samo. Wstała i wyszła.


Mówili, że rdzeń szczytu jest głębią, co sprowadza do refleksji, że zamiast wspinać się po najwyższych szczytach i zdobywać swoje cele, pragnienia, ułomności, muszę stać się górą solidnie wbitą do fundamentu ziemi, a nawet przenikać poniżej go i tworzyć przetoki do jądra naszej planety. Stać się częścią wszechświata, a nie tylko w nim obcować. Deptać jego sfery materialne i być przez chwilę, a nie na zawsze. Muszę stać się kręgosłupem zwycięstwa, żeby utrzymywać je w pionie.

Wiadomo, że trzeba zrezygnować z wielu przenikliwych rzeczy. Stworzyć świat dla odrębnej części mojej głowy i nie wpuszczać tu nikogo po za nimi.

Reszta uważa, że to strata czasu, zdrowia i siebie. Nie tracę siebie ani trochę, skoro nie odkryłam swojego jestestwa prawie w ogóle. Zrobię to po swojemu i będę powoli rozbudowywać bez fałszywych obietnic, złudzeń i przyrzeczeń.

Oby do wtorku.

czwartek, 12 czerwca 2014

Było sobie życie.

Chciałabym stworzyć coś, co pomoże ludziom w stanie nieważkości życia. Kiedy budzisz się w nocy i masz ochotę wyć, kopać w ścianę i drapać ręce. Kiedy wracasz do domu przez miasto i masz ochotę krzyczeć i kląć wszystko, co się rusza. Gdy wszystko w środku panikuje na raz i aż przydusza Cię do ziemi. Połykasz swoje łzy i myślisz, że nie dasz już sobie rady. Że wszystko chuj strzelił i przyszłość jest zbyt niepewna i przerażająca, więc masz ochotę zasnąć i nie budzić się nigdy więcej.

Totalnie rozkurwiam klawiaturę i znów do cholery nie wiem, co się ze mną dzieje.

Przestawiłam łóżko pod okno, żeby móc znów wypatrywać anioły. Muszę z nimi p0orozmawiać, bo lecą w chuja. Tak dosłownie lecą rozbijając się o jajka. Trampolina kurwa z fiuta z anielskim deszczem na koniec.

Krzyczałam tym razem, żeby ktoś mnie uratował. Leżałam na łóżku patrząc w sufit i wyłam cała w środku. Noc jest podła.

Wydaje mi się, że nie dam już rady.

To się składa z wielu rzeczy i nie myślcie, że to choroba całkowicie mnie rozpieprza od środka. Nie. Ona jest raczej w tle i trochę tam burzy to i owo, ale właściwie z nią czy bez niej? Tak to widzę, tak pojmuje, nie jest to nic nadzwyczajnie specjalnego. Tu się nie ma, co obawiać. Ludzie przecież codziennie stają przed gorszymi dylematami niż ja i jakoś egzystują.

Jeszcze nie straciłam nic materialnego, nic nie zyskałam - ale czy to nie o to chodzi? Żeby jak tracić to tylko emocjonalnie, a jak zyskiwać to duchowo?

Otwieram jakąś książkę i nie mogę się skupić na tych cholernych zdaniach. Wszystko jest pisane jakimś alfabetem z dupy wziętym i tak bardzo nieistotnym w tym świecie, że żal w ogóle zaczynać, a co dopiero kończyć. Książki tracą na wartości, bo i wszystko o bzykaniu i fetyszach w pokoju zabaw. Porno na papierze, ale już redtube to nie wypada, a to przecież jedno i to samo.

Może ze mnie nijaka artystka i poetka za 2 złote, ale przecież nie zmuszam Cię do bycia tu i obcowania z moją krytyką, która bierze się z hormonowej wixy. 

Zabiłam dziś pająka. Jak będzie padać to przeze mnie. Sory gregory.

niedziela, 8 czerwca 2014

Dzień 11/14

Świat dziś płakał. Zmywał ze mnie to wszystko, co zostało na policzkach. I postanowiłam się znów wyłączyć z życia na kilka chwil. Zamarznąć tym razem nie odmarzając już nigdy. Teraz to się wydaje całkiem proste.

Odchodzę od niektórych ludzi, toksyczności ich dłoni i obietnic. Myślę, że to wszystko, co mogę im powiedzieć na koniec - początek nowego. Postanowienie jest takie, żeby się zmienić nie do poznania i zapomnieć zwyczajnie o patologii zdarzeń minionego roku, bądź minionych lat pięciu.

Jak to się skończy, to tylko wiem ja. Podejrzewam albo intuicja mi podpowiada. Rąbek tej tajemnicy niech pozostanie ze mną. Akysz złe demony.

Nie mam siły krzyczeć, tłumaczyć, udowadniać, kłócić się o coś, co nie ma znaczenia. Chciałabym tylko usiąść i w ciszy spoglądać jak sie uśmiechasz wiesz?

A wydaje mi się, że to już ostatnia krzywa i paradoksalnie walcząc - nie walczę już wcale. Śmieję się histerycznie patrząc w lustro i co ze mnie za człowiek? Obiecywałam im wszystkim, że podołam, a sobie wmówić nie potrafię.

Omijam ludzi i mi wstyd, że się zapadam razem z kolosami błędów. Ukrywam się tutaj. Chyba niezrozumiałe są słowa, którymi pluje w Twój monitor, ale nieważne jak to nazywać będziesz. Nie pytaj mnie, co będzie dalej, pozwól mi się zamknąć... pozwól mi rozpłynąć się w świetle nocy.

niedziela, 1 czerwca 2014

Noc.

To boli, ale ktoś w końcu musi to powiedzieć. Świat się nie składa z dobrych i wspaniałych rzeczy. Nie znaczy to jednak, że one nie współegzystują gdzieś tam między wierszami, słowami, szeptami, których próbujemy się wyzbyć. Biegniesz jak oszalały w stronę pustą, bo przesyconą złem i z góry założonym celem. Twój cel to porażka. Wierzysz w nią. Żyjesz nią. W końcu stajesz się nią. Jesteś jedną wielka chodzącą porażką i zrzucasz winę na innych. Nikt nie jest winny Twego stanu. Sam sobie kurwa posłałeś to się kurwa dziw teraz, że bez materaca i poduszki. Chuj z tego, że jest ciepło, jak cholernie twardo. Boleśnie. Uwierająco. Teraz zrób coś dla świata, dla siebie. Idź i znajdź ten kurewski materac i poduszkę i już więcej nie płacz. Nie upadaj na twardą posadzkę. Ból zostanie razem z siniakami, ale i one kiedyś znikną. Blizny nabiorą nowego znaczenia. Nie będą szpetne. Będą Twoją historią wyrytą na właściwym miejscu. Jak płyta winylowa, będziesz grał melodie swego życia. Twój bunt jest słuszny. Próba podbicia świata także. Pierwsza zasadnicza sprawa. Podnieś się z tych kolan, bo i one z czasem tracą wytrzymałość. Hartuj się. Jeśli ktoś Ci powie, że na Twoim miejscu dawno by się zabił - nie po to walczysz, by słyszeć takie rzeczy. Nie po to tkwisz w tym, by ktoś mógł w Ciebie zwątpić. Walczysz. I choć wbijając w nadgarstki paznokcie, nocą popadasz w stan psychozy, to każdy ranek staję się lżejszy, bo to, co wydawało się nie do przejścia wczoraj - dziś jest tylko formalnością.

piątek, 30 maja 2014

Gizycko dzień 2/14


Ludzie nas rozczarowują, bawią się w coś. Zamiast po ludzku zrezygnować i odejść, dają jakąś śmieszną nadzieję, na dalsze egzystowanie 'NAS' w rzeczywistości. W gruncie rzeczy już dawno nie egzystujemy, jako 'MY' i mamy ze sobą tyle wspólnego, co woda z ogniem. Ani przepraszam, ani pocałuj mnie w dupę. Niechże, zatem spierdalają na bambus banany prostować. Kataklizm wewnętrzny jest do ogarnięcia. Trzeba wziąć głęboki wdech by się nie porzygać i dumnie kroczyć dalej w marzenia.

A no właśnie. Marzenia. Ludzie także nas zaskakują, dają nam szanse na siebie. Szansę na coś, co wydawałoby się być całkiem daleko, a czasem nawet niewidoczne na horyzoncie złudzeń. Śmieszne jest to, że ktoś może tak bardzo nas uszczęśliwić. Jednym słowem, jedną myślą, sobą.

Jestem tutaj. Spoglądam przed siebie, za siebie i widzę totalny chaos. Moje wybory zawsze były dziwne i nie zrozumiałe przez innych. Ale tolerowane przez przyjaciół. To jest ważne, żeby nikt Ci nie mówił jak masz żyć. Jak oddychać. Jak puszczać bąki. Właściwie to lubię stan, w jakim jestem. Lubię być taką, nie żałuję niczego. Pamiętam wszystko.

Próbuję zrozumieć, jakie są zasady tego stanu. Jakie priorytety i humanitarne sposoby bycia. Mogłabym opowiedzieć tą historię w kilku zdaniach. Spróbowalibyście zrozumieć i umieścić mnie na piedestale niższym od piekła. Bo to takie obrzydliwe, bo to takie nie na miejscu. Ale zwyczajnie tak żyję, taka jestem i to nie znaczy, że nie mam serca, że człowiecze odruchy odstawiam na drugi plan. Na to jest określenie psychologiczne i nie bronię się od tego.

Orientacyjnie jestem tutaj. Praktycznie jestem w miejscu. Teoretycznie jestem wszędzie. Geograficznie jestem na biegunie. Językowo jestem w kropce. Moje jestestwo jest całkiem pokorne. Zgadzam się na każdy stan.

Próbuję zrozumieć.

czwartek, 29 maja 2014

Giżycko dzień 1/14

Nie mogę spać. Budzę się. Szukam czegoś. Piję. Siadam. Wkurwiam się. Wybija szósta. Patrzę w sufit jakbym się czegoś najarała. Mrugam, co 30 sekund razem z wydechem. Boli mnie wszystko. Nie mam siły nawet podrapać się po kolanie. Zwyczajnie odpadam od tej materialnej części ziemi. Niech spierdala.

Siódma. Otwieram oczy. Czuję bezsens. Tęsknię. Oczy trochę kopulują.

Po raz milionowy odsłaniam roletę. Zdaję sobie sprawę, że ta pieprzona rutyna mnie wciąga od początku. To czekanie staje się znów bardziej uciążliwe niż normalnie. Za oknem to samo. Ten sam widok, co tydzień temu. Ta sama burda.

Jakby było przyjemnie móc na chwilę wyłączyć myślenie małym kurewskim przyciskiem. Byłabym wdzięczna i poważnie głupio szczęśliwa. Upośledzona umysłowo. Za to bez problemowa. Ja pierdole, co za jazda.

Komar mnie upierdolił w opuszek palca wskazującego. Teraz chcąc czy nie chcąc drogi Tomku - pocieram kciukiem o niego i wydaje mi się, że nie zniosę tego pieprzonego natręctwa. Przy czym chcę zauważyć, że dalej obgryzam skórki i przygryzam policzki. Idiotyczne zachowanie. Próbuję zachować się poważnie, chociażby jak człowiek dorosły, ale to nie wychodzi tak prosto jakby się mogło wydawać.

Spuszczam głowę, bo nie mogę patrzeć ludziom w oczy. Nie mogę ufać nikomu, a wydawałoby się, że ludzie mają jeszcze w sobie odruchy człowieczeństwa.

Nie patrzę w oczy, nie patrz w oczy, nie patrzcie w oczy.

Zaufanie to przecież kwestia dyskusji i zastanawiam się, kiedy straciłam je całkiem. Mogę komuś ufać w kwestii, które nie są nadzwyczaj interesujące. Ale żeby powierzać tajemnice? Nie. Skończyłam z tym. Lepiej trzymać dla siebie cały świat niż prosić kogoś, żeby pomógł Ci go nieść razem z Tobą. Bo kiedy zniknie, Ty będziesz musiał złapać to wszystko w mili sekundę i zapierdalać jak obładowany turysta w sandałach przez Himalaje po zajebistym mrozie.

Tracę ludzi, bo co?



środa, 28 maja 2014

Szpital - dzień ostatni, dom.

Koniec to paradoks. Bo w sumie tyle końców już przemknęło mi przez palce, a jednak dalej trwam w czasoprzestrzeni. I niby jak zakończyć coś, co w gruncie rzeczy nigdy się nie zaczęło? Jak poukładać w głowie te pierdolone kawałki szkła.

Dzień miną tragicznie szybko i bezsensu. Wszystko, co zaplanowane rozpieprzyło się jak domek z kart. Wszystko to zasługa jednego dmuchnięcia, które hejże hej hejże ha delikatnym muśnięciem powaliło wszystkie plany. Pozostał fundament, a na nim pełen puch gruzu. Czas to odgruzować, bądź fundamentować na nowo. Szpachlu szpachlu i chuj z tego.

Życzenia się spełniają. Te całkiem malutkie, ale wiernie trzymające się wspomnień. Jak tu podziękować, jak w nijaki sposób się nie da? Daje słowo, że trzy pyszne naleśniki mogą poprawić humor. Za bardzo się nad tym rozczulam i pewnie znów podlizuje, ale jeszcze nikt nie zasadził mi kopa, więc mogę i będę i chcę i macie problem.

Będę dziś płakać i śmiać się i krzyczeć i marudzić na zmianę. Ale to jeszcze nic takiego.

Cios poniżej pasa udał jej się. Wygrała. Brawo Magda.


Pacjentka wypisana do domu w stanie agonii umysłu.

Witaj Giżycko! Oblejmy tą kurewską ciszę.

wtorek, 27 maja 2014

Szpital - dzień trzeci.

Jestem przewiewna. Rozdmuchana jak dmuchawiec pod koniec maja. Latam po świecie i zapuszczam korzenie wszędzie gdzie się da-na chwilę bądź dwie. Bo po co siedzieć ciągle w tym samym miejscu i gnić razem z łodygą, aż po grzybiejące stopy.

Wjechałam dziś w trumnę rezonansu pogrzebana żywcem po raz enty w swoim długo - krótkim życiu. W środku zaczęłam zastanawiać się czy ja aby napewno nie mam klaustrofobii. Poprosiłam swój niegrzeczny mózg żeby się nie nakręcał za bardzo, bo zaczyna sobie wmawiac jakieś idiotyzmy i niedorzeczności.
Rozmyślałam nad sensem życia. Tak jak się rozmyśla pod prysznicem tylko, że leżałam nieruchomo w kapsule czasu. Przyszła Pani żeby podać mi kontrast dożylnie i wyrwała mnie z przemyśleń egzystencjalnych.

Wstałam i wyszłam bez żadnych fajerwerków. Czy to jest tam jakiś guz, czy to go nie ma to się dowiem może jutro. Narazie nie jest mi to potrzebne ani troszeczkę.

Trzeba pozostać silnym, bo to byłoby conajmniej głupie treaz od tak sobie zrezygnować, a jak by wszystko szlag trafił to i po co było omijac te kłody z przeszłości. Zwyczajnie, bezsilnie i  tak samo jak zwykle podchodzę raz jeszcze do wyzwania i raz jeszcze wygram, bo po to tu jestem. No rzecz jasna mam takie ambicje i plany, a jak to wyjdzie to chuj tam wie. Ważne, że coś we mnie zaczeła podrygiwać i kopać mnie od środka w dupę, żebym wzięła się za swój świat.

Przemyślenia nasuwają się na krześle przed gabinetem 319. Czekam na biopsję i dłubie skórki od paznokci. Wpadam w trans i osłupieniem patrzę się w jeden pieprzony punkt. Czekam.

Wydawało mi się, że wiem co mnie czeka, zważywszy na to, że to wcale nie pierwszy raz i nie jestem już dawno dawno dawno dziewicą tarczycową. Moja błona została zerwana 6 razy, bądź siedem. Przy trzecim przestałam liczyć.

Ustawiłam się grzecznie w kolejkę i czekałam ... Panie wychodziły z gabinetu z dziwnym grymasem na ryjkach, co w sumie nie przerażało mnie aż tak bardzo, dopóki nie zaczeły opowiadać co się z nimi działo w trakcie.  Ja pierdole. Przeklnęłam jeszcze z 7 razy i weszłam do gabinetu.

Jestem teraz obolała, spuchnięta i dostałam trzęsiawki. Bajlando na kółkach.

Teraz czekam na niespodziankę.

poniedziałek, 26 maja 2014

Szpital - dzień drugi.

Dostałam zajebiste wiaderko na siuśki.

Czemu mam wrażenie, że muszę cały czas ukrywać przed ludźmi to, co czuję. A każda moja myśl jest weryfikowana przez wszystkie służby specjalne. Nikt sie nie przyznaje do zazdrości, ale jak przychodzi, co do czego to znajduje sie w całkiem dziwnej sytuacji i nie wiem jak z niej wybrnąć. Nie powinnam kłamać

Dzień drugi zaczął się tym samym smrodem, co wczoraj. Może trochę mniej cuchnęło, albo mój nos przyzwyczaił się w końcu. Pobudka nie była taka zła. Za to w nocy cisnęły się dziwne fazy i nie wiem teraz czy to ja krzyczałam czy ktoś w mojej sali? Obudziłam się o piątej żeby nasikać do kubeczka.

Wstyd mi było cholernie jak przyszła Magda, bo jebało dalej, a intensywność smrodu wzrosła o plus jeden dzień.

Była burza. Wyszłam na patio szpitala i patrzyłam w chmurki i chmureczki nadciągające ze śródmieścia. Czułam się całkiem dobrze, bo Warszawa (o dziwo) przyjemnie pachniała. Ludzie uciekali przed rozpierdolnikiem, który miał za chwilę nadejść, a ja stałam, bo zawsze to lepsze niż smród na sali.

Czyżby pękło mi serce? Czy właśnie teraz pękł kolejny kawałek tego popierdolonego niematerialnego syfu. Wygląda na to, że ładnie mnie pojebało i delikatnie mówiąc pierdolnęło wszystkim o kant chuja.


Mam swoją kurwa bajeczkę. . .

niedziela, 25 maja 2014

szpital - dzień pierwszy

Śmierdzi potem.
Nie.
Nie śmierdzi.
JEBIE.

Moja głowa zaczyna się gotować wśród cząsteczek smrodu. To boli bardziej niż myślenie. To boli i śmierdzi.

 Ja rozumiem, że to jest szpital i, że za oknem jest 30 stopni na plusie, ale do jasnej kurwy, czy ludzie siebie nie czują?
Najlepsze jest to, że okno jest bardziej rozwarte niż nogi gimnazjalistek, a i tak jebie.
Nie mogę napisać nic ambitnego, bo ten smród oplata moje zdrowe i pachnące myśli. Wszystko we mnie się dusi.
Przymusowy prysznic powinien być obowiązkowy. Co z tego, że jest weekend? Kurwa. Inni też chcą żyć, inni też chcą oddychać świeżym powietrzem.


 Warszawo, czemuż tak srogo witasz swoich zacnych gości. Dajże trochę szczęścia.




sobota, 24 maja 2014

...

Żyjemy pusto i przewiewnie, albo przynajmniej u mnie są kurewskie przeciągi. Jak zwykle za dużo sobie wyobrażałam i jak zwykle myślałam, że obchodzę ludzi, choć trochę, ale jak przychodzi, co, do czego to jakoś śmiesznie znikają.

Nadrabiam dźwiękiem. Słucham czegoś, co w gruncie rzeczy doprowadza do stanów depresji psychotycznej, ale lubię tak czasem.

Z czasem siadam przed telewizorem, włączam powtórkę bitwy o dom, gram na telefonie w 2048 i ryczę jak małe dziecko.

Ale to jest jednak jakieś ułatwienie, żeby dążyć do swego. Zniknąć i wrócić jak bomba atomowa, równając wszystko i wszystkich z ziemią, będąc ponad nimi. Mając to, czego od zawsze chcę. Tkwię, zatem w przekonaniu, że po trupach do celu ma sens, ma znaczenie i jest wytłumaczalne i jak najbardziej społeczne. Skoro inni mogą traktować mnie swoją kosiarką to, czemu by ich nie skrócić po swojemu? Atomowo zajebiście rozpierdolić wszystko w drobny mak.

środa, 21 maja 2014

...


To, jaka jest reguła, że cierpienie odchodzi na kilka oddechów i jakoś tak staję się obojętne wszystko i wszyscy, a i nawet słońce potrafi zaciekawić. Jaki jest na to wzór, przekaz, iluzja, rozkład zdania?

Gdy po długim łapaniu oddechu nagle łapię ten jeden właściwy, który zostaje ze mną na dłużej niż się wydaje. Oddycham spokojniej niż zwykle. Serce tak się uspokaja, że nie czuje jak stuka. Poważnie, nie czuje, że gdzieś tam we mnie jest coś, co trzyma to wszystko w ładzie i składzie.

To całkiem dziwne, ale zdarzało się, że przykładałam stetoskop i słuchałam jak bije. Dawało mi to nadzieję jakąkolwiek rozproszoną i solidną. Już nie. Już tego nie robię. Wyrosłam z nadziei.

I nie będę przecież wiecznie czekać i zawracać i stawać i biec i chować się za krzakiem, jak aktor z drugiego planu. To, co najmniej nieludzkie, żebym tak swoje życie bezcześciła. Czas na mnie, czas na główną rolę, na rolę numer jeden. Czas na mój debiut czy to się Wam podoba czy nie.


Dalej tkwię w przekonaniu, że póki nie stoję nad czyjąś trumną bądź ktoś nie stoi na moją, to tak naprawdę jeszcze nic wielkiego się nie stało. Nikt tak naprawdę nie odszedł, a jak odszedł to przecież zawsze może wrócić. I wiecie, co? Wróci. Jak juz zaczniecie sobie układać malutkimi kroczkami swoją własną przestrzeń, to nagle przemknie przez nią huragan i na powitanie szepnie zwykłe 'Hej, co słychać?. Wybuchniesz wtedy śmiechem i pogonisz go ręką, ale... w końcu otworzysz swoje ramiona i przygarniesz z powrotem do swojego ciasnego serduszka, które i tak już rozerwane jest od tych ciągłych ucieczek i powrotów. Ludzie uwielbiają wchodzić zawsze innymi drzwiami, bo zdają sobie sprawę, że jak spróbują przekroczyć ten sam próg, przez który uciekali, to drzwi mogą być zamknięte na tysiące zamków. Więc lepiej zrobić sobie nowe wejście, nową dziurę w sercu i w razie, co mieć którędy uciekać. Po raz enty.

Wydaje mi się, że marnuje czas. Złość mną wtedy rzuca i wkurwiam się na to, że właściwie nie mogę zrobić żadnego kroku do przodu.

Ścieżki w mieście wydają się być juz zwyczajnie nudne, bo ile razy może przechodzić tym samym światem, który mimo zbliżającego się lata - gnije.

Wracam znów do starych stron i raz jeszcze uaktywniam stare profile. Niby w jakimś celu, a jednak bronię się od tego kopiąc i gryząc.

Daleko mi do pakowania, pewnie zrobię to w niedzielę rano, o ile dzień wcześniejsze imieninowe szaleństwo pozwoli mi w ogóle sie podnieść.




A Wy nie traktujcie niczego poważne, bo Was w dupę znów kopną.

poniedziałek, 12 maja 2014

8.

Nabroiłam. Ale przyznaje przed sobą, że jestem podłą suką. Co nie zmienia faktu, że się należało dla skurwysyna. Reszta to nie mój problem. Mam własne. Niesamowicie szpecące przyszłość. Mimo wszystko zmierzyłam się ze sobą i tak naprawdę doszłam do niesamowitych wniosków. Ale chuj w te wnioski.

Tak jakby jestem już spakowana i obkupiona z każdej strony i dzwoni telefon. No i jak się nie zdenerwować, żeby nie powiedzieć brzydko. No, więc siadam. Oddycham. Chwila zastanowienia. Kurwica mnie strzela jak się tak dzieje. I tak jakby wszystko, co spakowane runęło z impetem na ziemię.

Zostaje mi, zatem przeleżeć znów te dwa nieszczęsne tygodnie i zastanawiać się po raz enty, co, jak, gdzie, kiedy, za ile, po co, na co, dlaczego?

 I właśnie tak się zastanawiam. Gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce?

 No i co? Jak gówno rozpływające się w deszczu. Wstyd się przyznać, ze cierpię, bo staram się tego nie pokazywać w żaden sposób. Niektórzy ludzie się na to nabierają i podziwiają siłę rozproszoną, niewidzialną, nieistniejącą przecież.

I jestem jakaś wkurwiona na ludzi. Jakaś przesycona postępem technicznym. Jakby trzymam palec na spuście i zwyczajnie zdrętwiałam.

 No i przecież, kogo to obchodzi i kto mi może zabronić myśleć nadzwyczajnie zwyczajnie i ponad przeciętnie. Słońce się wygrzebało z tej zakurzonej chmurnej pościeli. Na chwilę, na dwie, albo mi się wydawało. Może zwariowałam.

 Mijam na ulicy małolatę, która boi się, że mama wyczuje od niej wódę. Ma może z 11 lat? 12? I no rzesz kurwa mać, ja pierdole. Ręce mi opadły. Wzięłam oddech kwiecisty i powolutku zaczęłam przekonywać siebie, że nie obchodzi mnie to w nijaki sposób.

 Umieram na bite trzy godziny. Śnię o kalejdoskopach. Kręci mi się w głowie. Przebudzam się lekko, słyszę smsa. Nie wstaje... nie mam sił, nie daje rady.

 Błagam o siłę w palcu wskazującym. Nacisnę spust. Zwyczajnie. Bez popisu

poniedziałek, 5 maja 2014

7

Śniła mi się. Tak niesamowicie podobna do siebie. Z tym samym uśmiechem i bólem w oczach. Trzymała mnie za rękę. I może to, dlatego, że jestem tak daleko. Może to przez alkohol. Może zwariowałam. Ale wydaje mi się, że chyba chciałabym ją mieć, ostatni raz.

I gdyby ktoś mi pozwolił wypowiedzieć teraz życzenie to odmówiłabym. Bałabym się cholernie, że może znów się spełnić. Znów wszystko pierdolnie po swojemu i okrwawi wszechświat. Ale możemy, chociaż udawać, że złe wieści poniekąd są wyjściem z tej popieprzonej sytuacji… bo już więcej nie trzeba czekać na nic. Można zwariować od podłogi do sufitu i biegać w deszczu. Skakać po kałużach i krzyczeć. Krzyczeć, że koniec jest piękny.

Spróbuj złapać spadającą gwiazdę, a dowiesz się ile warte są chwile.

Kiedy zaboli najbardziej? A kogo to obchodzi.

środa, 30 kwietnia 2014

6

Obudziłam się w nocy po raz kolejny zastanawiając się czy faktycznie zasnęłam chodź na chwilę. Roznosiło mnie od środka i miałam ochotę krzyczeć.
Aaaaaaaaaaaaaa!

Przekręciłam się znów na plecy. Na brzuch. Na prawy bok. Na lewy. Moje mięśnie umarły.
Przysnęłam koło szóstej. Błogo. Ale są ludzie, którzy mają dziką fazę puszczając mi strzałki przed ósmą z zastrzeżonego numeru. Świetna zabawa, kurwa!

Wstałam ledwo żywa. Pod prysznicem zwykle, rozkminiam sens życia. Tym razem jest inaczej.  Chyba mi się przysnęło.

Nakładając na ryj maskę zawsze włączam muzykę. Tak się jakoś potoczyło, że leciały same smuty. Pierwszy raz w życiu nakładając puder na twarz płakałam. Kreski pod oczyma rozmywały się jak smoła i tak naprawdę nic z makijażu nie zostało.

I dziś umarłam na chwilę, przestałam słuchać i wierzyć, że to może ma sens. Na szczęście są ludzie, którzy mi o tym przypominają. I może to prawda, żeby zostawić to wszystko i nie walczyć, może jakoś samo się rozpłynie. Może powinnam raz jeszcze zaryzykować wszystko i skoczyć ze szczytu w dół z nadzieją, że tym razem rozłożę skrzydła.

Mogłam sobie dziś pozwolić na pewien rodzaj przyjemności. Dziwny, bo raczej ludzie nie rozumieją mojej słabości do gabinetów dentystycznych. Mogłabym siedzieć tam cały dzień i wyjść z orgazmem na twarzy. To nie sado-maso… to tylko ja.

Chyba jestem z siebie dumna. Tak mi się wydaje. I wiecie, co? Chyba musicie się jeszcze ze mną pomęczyć.

Kochaj mnie…. Mimo wszystko.


niedziela, 27 kwietnia 2014

5

Wybuchłam płaczem. Po długiej przerwie w końcu to zrobiłam. Bo jeżeli to koniec wszystkiego, to właśnie obserwuje piekło krok po kroku. Świadomość być może jest najgorsza. Być może w tej chwili jest niepotrzebna.

Zwyczajnie podnoszę się kolejny raz w tym nędznym stanie i spoglądam w lustro. Przecieram swój opuchnięty ryj i wyostrzam źrenice. Boże, znów wyglądam jak gówno. Znów czuję się jak zdychająca ryba na piachu.

Jestem beznadziejna. Jestem kretynką, idiotką.

Po co w ogóle się podnosić, jeżeli ludzie znów będą mieli mi za złe, że się wkurwiam bez powodu. Po co do nich wychodzić, po co tłumaczyć raz jeszcze, że to nie jestem ja. I to, co się dzieje nie jest moją winą. Nie rozumieją. Jakby to kurwa było aż takie trudne.

Znów przewinęło się tyle ludzi. Tyle imion, których już chyba nie pamiętam. Miejsca i dłonie. Oczy i usta. Butelki.

No i teraz jestem tutaj. Znów. Albo dopiero.

Magda, pomóż mi.




środa, 23 kwietnia 2014

4.

Myślę o tym. Wymyślam jak pójść na łatwiznę. Ktoś by powiedział, że to całkiem proste. Ale trzeba przygotować jeszcze tyle rzeczy. Spalić tyle myśli i słów. Pochować przeszłość zanim pochowam siebie.

Stukam palcem w okno. Czekam na mojego anioła stróża, który ma wakacje. Mógłby już wrócić, bo trochę nędznie się zrobiło i jakoś przykro. To już czwarta nad ranem. Jeszcze kręci mi się w głowie i ból zaczyna przenikać przez moje policzki.

Przyjemny chłód z otwartego lufcika oplata moją szyję. Pora na sen.

I jak zwykle kładę się ledwo żywa i próbuję znów nie koszmarzyć w nocy. Nie wyszło. Znów się budzę. Patrzę w telefon. Szósta. Jezu, jak mi niedobrze.
Przewracam się znów na plecy i zasypiam. O dziwo.

Budzę się przed ósmą, żeby wziąć leki. Pogoda jakaś nędzna. Czas zamknąć oczy. Czas przespać święta.

Hormon śmierci mnie budzi. Czas uwolnić kortyzol. Idę siku. Wmawiam sobie, że to coś dało i teraz już pozbyłam się trucizny razem z moim śmierdzącym moczem. Ale to tylko placebo. On dalej mnie wkurwia i biega po wszystkich moich częściach ciała. Skurwysyn.

Czuję z nim powiązanie. W końcu to ja. To moje ciało, to mój hormon wydzielany przeze mnie. To moja wina. Wyzywam siebie w myślach. Klnę całkiem ostro. Mam ochotę eksplodować.

Rzucam czymś w kąt pokoju. Nie pomogło. Chuj. Ja pierdole, co za jazda.

Mam ochotę wygrzebać to z siebie pilniczkiem. Nie wiem, co tym razem mnie powstrzymuje? Tyle tego. Od czego zacząć. Poddaje się. Kładę się na łóżku. Wiję się, wykręcam kostki, zaciskam pięści, drapie ramiona. Płaczę. Szlocham jak dziecko.

Leżę tak 36 minut. Przechodzi. Powolutku.

Magda. Weź mnie do siebie.

Proszę.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

3.

Jesteśmy jak nasiona kwiatów. Nic nie jest zależne od nas. Rzuca nami w górę i w dół. Spadamy częściej niż się wznosimy. Ale może się okazać, że kiedyś tam, w tym ciemnym dole zapuścimy korzenie. Zakwitniemy i będziemy piąć się w górę, aż do samego słońca. Możemy wtedy już liczyć tylko na szczęście, że wybraliśmy dobre miejsce na rozkwitnięcie, że nikt nas brutalnie nie wyrwie i nie wyrzuci.

Obgryzam skórki. Zawsze to robię, gdy się denerwuje. Co dziwne teraz denerwuje się bardziej niż normalnie. Bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie coś się skończyło. Właśnie coś się zaczęło. Ale patrząc wstecz trochę się boję. Trochę jestem przerażona, że mogę raz jeszcze upaść i już nie mieć tego szczęścia. Szczęścia, które stawia przed nami drabinę i każe malować szczebelki. Jeden po drugim od samego dna. Wspinać się raz jeszcze. Raz jeszcze ryzykować wszystko.

I gdyby ktoś mnie spytał, co w człowieku jest przezroczyste, po czym można poznać uczucia, to śmiało wyrzucę, że to oczy. Nie serce, nie usta, nie dłonie, a nawet nie słowa. Bo i one mogą zaprzeczać spojrzeniu. Ale jeśli wyczytasz coś z czyichś oczu, zatrzymaj to dla siebie, bo i tym razem możesz znów się zatracić…. Za bardzo.

Tradycyjnie daje upust emocjom słuchając jakiś kilku godzinnych składanek z muzyką instrumentalną. I chyba tęsknię za Warszawą. I chyba mam już dość.

piątek, 18 kwietnia 2014

2.

2

Czuje jak moje serce łomocze. Chce wyskoczyć i uciec ode mnie, bo ma już dość. Ja też już mam dość, mam dość bycia sobą. Rozpływam się na krześle próbując uporządkować chaos w mojej głowie. Złapać choć jedną myśl i powrócić do żywych. Zrozumieć, co się do mnie mówi, zrozumieć, co jest teraz ważniejsze od najważniejszego.

Przytakuje na kolejny pobyt w szpitalu. Godzę się na następne badania. Ale właściwie nie mam nic do powiedzenia, stałam się rzeczą i kolejnym ‘przypadkiem’ w statystykach.

Ale Ona patrzy mi głęboko w oczy i poniekąd przeprasza za kolejną diagnozę, która przecież zupełnie nie jest jej winą. Jest moją Panią doktor - na tyle dobrą, że znalazła przyczynę i na tyle złą, że musiała przekazać złe wieści.. Nie powinnam jej mieszać kolejny raz. Nie powinnam prosić o pomoc. Nie powinnam.

Nasze spojrzenia znów się zderzają. Nic nie mówi. Też milczę. Cisza stała się odpowiedzą na wszystko. Czuję, że chce mnie przeprosić. Też chcę. Boi się, bardziej niż ja. Czuję się jak super bohater. Uśmiecham się. Mówi do mnie. Jeden uśmiech, a tyle zdziałał. Rozmawiamy.

Tak, tak, tak.

Wychodzę z gabinetu, z oddziału, ze szpitala. Wiem, że tu wrócę. Trochę tego chcę, bardzo się od tego bronię. Jestem zmieszana sobą. Nie czuję nic.

To nasz zły dzień. Nasz mały zły świat. Nasz nowy początek na koniec.

Płonę.

wtorek, 15 kwietnia 2014

1.2

...

Kazali mi iść po wiaderko na moje siki. Nie, nie… nie po pojemniczek. Po wiaderko. Dokładnie tak. Mam sikać przez 24 godziny do małego smutnego wiaderka.

Wytłumaczono mi gdzie mam po to się kierować, ale w gruncie rzeczy nie byłam wtedy chyba, aż tak spostrzegawcza i chyba mało kontaktująca. Poprosiłam, więc jedną z koleżanek z sali, żeby ze mną poszła. To był chyba wybór mojego życia, bo już po pierwszych 4 schodach leżałam na nich gubiąc prawie kapcie i, co najgorsze - moją świadomość.

Udałam, że w sumie nic takiego się nie stało. Podniosłam się z uśmiechem, który był na tyle wiarygodny, żeby iść dalej. Teraz uważnie stąpałam po schodach kroczek po kroczku.

W końcu dostałam swoje żółte wiaderko. Moje prywatne żółte wiaderko. Moje, moje, moje. Cała frajda polegała na tym, że nie miałam pojęcia jak do niego nasikać? Odstawiłam problem z boku kibla i miałam wewnętrzną nadzieję, że wcale nie będę musiała sikać, że mi się nie zachce i wszystko będzie prostsze.

Przyszedł obiad. Szpitalne żarcie ma swoje plusy. Można schudnąć, a mi tego trzeba. Ale jak człowiek głodny to zje wszystko. DOSŁOWNIE WSZYSTKO. Tak mi się wydawało, że już jestem w stanie zjeść cokolwiek po porannych obchodach zwracania żywności.
Posiorbałam zupę i podziabałam gołąbka. Oddałam. Przeceniłam swój żołądek.

Spojrzałam na ekran swojego telefonu. Cisza. Boże jak Ty mnie wkurwiasz. To znak. Ludzie mają mnie w dupie, ale czegóż mogłam się spodziewać? Jebnęłam nim gdzieś w kąt szuflady i znów zamknęłam oczy. Ale wiecie, co? Było mi zwyczajnie obojętne, co właściwie ludzie próbują mi udowodnić. Zasnęłam.

Słońce napierdala mi w twarz. To chyba już ranek. Chyba czas wstawać.
Nie wstałam, spałam dalej.

Przyszło śniadanie. Na wpół śpiąco zjadłam bez grymaszenia. Mniam.

Wygrzebałam telefon z końca szuflady. Parę wczorajszych ‘Dobranoc’ i dzisiejszych ‘Dzień dobry’. Nic po za tym. Nic, co mogłoby wywołać uśmiech na moim ryjku. Nic, co wywoływałoby palpitacje serca. Nic.

A rzesz jasna kurwa i stu milicjantów!

Wymarzyłam sobie akurat lubelską grejpfrutową. Pochłonęłabym całe pół litra. Calutką połóweczkę. Moją jedyną teraz i w ogóle, ale nadzwyczaj delikatną i subtelną. Życie bym oddała.

Przełknęłam ślinę na znak żałoby i zapiłam sokiem jabłkowym.
Będzie dobrze.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

1

Rozdział 1


Nabrałam powietrze w płuca - jeszcze tak dobrze nie było - pomyślałam i wypuściłam je wprost w swoje odbicie. No, ale gdyby to było takie proste tak zwyczajnie się oszukać. Wmówić sobie, że w głowie jest porządek i świat nie zwariował.

Świat nie zwariował, a jak zwariował to już całkiem dawno. Jeżeli to widzisz jesteś tak samo szczęśliwy jak ja. Tak samo pełen nadziei na lepsze jutro i na szansę, że możesz w końcu być sobą.
Najdokładniej w świecie masz ochotę odebrać sobie życie jednym strzałem w skroń…. Bo przecież tak dobrze nie było jeszcze nigdy.

Rzygam.

Nie przez ból świata, nie przez strach, nie przez samotność. Rzygam, bo mi zwyczajnie niedobrze. Smak żółci przyprawia mnie o kolejne skurcze żołądka i przełyku. Teraz rzygam, bo już nie mogę przestać, bo żółć wydobywa się ze mnie hektolitrami. Takie błędne koło. Jedzenie, kwas, żółć, żółć, żółć.

Znów się podnoszę opierając się o zlew - Kurwa - myślę sobie najwybitniej jak tylko mogę.
Wycieram łzy. Nie płaczę z rozpaczy. To żółć wypływa mi przez kanaliki łzowe. Nie chce mi się nawet myć zębów. Nie chce mi się nawet oddychać.

Łazienkę mamy na sali. Wychodzę i kładę się do łóżka, które mam dokładnie naprzeciwko. Już wyrzygałam cały zestaw śniadaniowy. Nie mam sił oglądać się na moje współlokatorki. Kładę głowę na poduszkę i zakrywam twarz.

Boże… jak mi niedobrze.

Zasnęłam chyba, bo ocknęłam się słysząc swoje nazwisko. Rzuciłam tylko wzrokiem na pielęgniarkę - zapraszam do zabiegowego - dodała i rozmyła się w czasoprzestrzeni.

Podniosłam głowę z poduszki i zaczęłam szukać okularów, które miały leżeć na szafce. Nie było ich tam. Nie było ich na krześle ani w pościeli. Sprawdziłam w łazience.

Miałam je na nosie.

To chyba świadczy nienajlepiej skoro widzę coraz gorzej nawet w dodatkowych paczadłach. To ból dupy uciska mi na nerw wzrokowy.
Jedną i drugą nogą jakoś się dowlokłam do gabinetu naprzeciwko. Klapnęłam na fotel i wyciągnęłam obie ręce
- Proszę bardzo - powiedziałam dając pozwolenie na nowe wkłucia i zabójcze siniaki.
Piguła uśmiechnęła się do mnie i lekko, z zaznaczeniem na oba ‘k’, się zaśmiała.

Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego.

Czy moja obojętność na kolejne potrącenie z życia mojej krwi jest na tyle śmieszna, żeby stać i się chichrać ? Okej. Może trochę przesadzam. Może nadzwyczaj przesadzam, ale mam do tego niesamowitą zdolność.
Może śmiała się tak jak ja przy odbieraniu wyników. Wiecie, taki śmiech, którego nie można powstrzymać. Psychoza ze schizofrenią. Ha ha ha. Umieram. Znów.

Nie bierzcie proszę dosłownie każdej mojej myśli i wypowiedzi, bo nie są one tak dosłowne jak słowo użyte w ich intencji. Mogę poszczycić się znajomością ‘inteligentnych’ słów, które wyciągnęłam z kontekstu na lekcjach języka polskiego. Środek artystyczny w to wpleciony to metafora. Łał. Nie spodziewaliście się tego, co? A tak serio moje umieranie mogę oznaczyć cytatem z wojny polsko-ruskiej:

    ‘Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.’


Już teraz możecie się domyślać, że nie jestem, aż tak silna i szczęśliwa, za jaką mnie postrzegacie.
Nie jestem posągiem ani skałą.

To ja Zuzia.