piątek, 18 lipca 2014

Szpital - dzień 2

Ktoś mówi o szmerach przy sercu. Coś im szemra w uszach chyba, a jak faktycznie to z serca, to pewnie pęknięte. Ale to już dawno, na kilka części nawet. Więc czemu dopiero teraz zaczyna się buntować?

Trochę jestem zmęczona - fizycznie - od tego leżenia, od myślenia. Zero odpoczynku. Ciągle ktoś, coś, czegoś, tylko nie ja. Trochę to dobre, ale nie w porządku. Trochę to nieludzkie, ale chyba mi lżej. Ta ludzka nieludzkość w skrajnych przypadkach pomaga. Pozwala zapomnieć o sobie, a tak przecież trzeba - często - bo nie czasem. Często - jest dobre, czasem - jest męczące.

Pani zachwyca się drzewem, które współtworzy tło za oknami sali. Że takie wysokie i, że tyle gałęzi, że dzielne. Mówię, że ktoś musi nas tej dzielności uczyć, że to szansa dla nas.  Drzewo, o którym można by napisać powieść. Ale tylko psychologiczną, bo ludzie by nie pojęli.  Nie zrozumieliby drzewa, które jest tu, żeby tworzyć nadzieję. Drzewo nadziei uwięzione klatce budynków. Kraina złudzeń.

Najgorzej to stracić świadomość. Nie wiedzieć, co się zrobiło i jak bardzo się spierdoliło coś.

To już głębsza ucieczka od siebie, albo w drugą stronę? Może wtedy stajemy się tylko i wyłącznie sobą?  Szkoda, że bez pamięci, szkoda, że na całkiem krótko.

Jest zbyt cicho, a jak pisał Stachura: ZBYT TO JESZCZE NIE ZBYTEK!

Warszawska mozaika rozpyla promienie szczęścia.

Jest dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz