wtorek, 24 czerwca 2014

Powroty.

Krucha tafla lodu na jeziorze. Niby warstwa ma kilka centymetrów, ale ułamuje kawałek ręką. Jest jak lustro. Widzę swoją twarz bardzo dokładnie. Jestem już po drugiej stronie.

Siedzimy sobie spokojnie w gabinecie i tu taki szok. Kilka niezmiernie dołujących wersji, a wychodzę z bananem na ryju jak upośledzona, co najmniej.

Staję się pająkiem i szukam odpowiedniego miejsca do zapuszczenia pajęczyny z dala od innych skurwiałych robali. Zapada mrok i się zaczynam bać. Jakieś lęki i ciarki na karku. Budzi mnie deszcz.

Leje niesamowicie. Ktoś nakurwia młotkiem. Jest wpół do drugiej. Wypieram z głowy złe emocje. Widzę ludzi, których nie ma. Rozmawiam ze sobą. Jestem pojebana.

Stoję w próżni szpitalnego korytarza i się zastanawiam gdzie to wszystko się zaczęło, bo ciężko mi sobie cokolwiek przypomnieć. Krzyczę, śmieje się, płaczę, znów się śmieję. Na zmianę próbuję nie oszaleć. Nie wiem jak mogłam się tak oszukiwać przez ostatni chwile, przecież już dawno zbzikowałam. Siadam na krześle na przeciwko gabinetu i czekam. Już wszystko wiem.

Czas się zbierać, pakować i składać wszystko do kupy. Czas wyjeżdżać. Czas się podnieść i iść dalej. Czas na kłamstwa i omijanie prawdy. Czas się izolować, żeby nikt nie popadł w rozpacz, żeby nikogo nie ciągnąć za sobą.

Czas to przyjąć do siebie jak człowiek solidny, wbity do fundamentu, nierozwiany, nie zdolny do złamania. Czas stać się wspomnianą górą.

Czas wracać do Warszawy.

czwartek, 19 czerwca 2014

Do wtorku.

Odpłynęłam nieziemsko wsłuchana w chilloutową składankę z youtuba. Orgazm wewnętrzny. Nie myślałam o niczym i niczego nie chciałam. Leżałam jak kłoda i nie miałam zamiaru ruszyć nawet kolanem. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał, wszyscy się odjebali.

Po wszystkim ubrałam się i poszłam do sklepu po paczkę chipsów. Razem z Harrym, Hermioną i Ronaldem zjedliśmy całe opakowanie i szukaliśmy bazyliszka w komnacie tajemnic.

Księżyc tak nieziemsko nakurwiał w oczy, że musiałam chwile popatrzeć.

Opowiadała mi, że świat się skroplił i rozpłyną w różne strony rozpaczy. Jak ma to teraz pozbierać do kupy, skoro woda ma różne stany skupienia - spytała. Zaczęłam się zastanawiać i polemizować z odbiciem czy w ogóle w jakikolwiek sposób da się pozbierać coś, co miało miejsce wczoraj i wryte jest cyrklem w przeszłość. Powiedziałam jej, że skoro żyją w kilku stanach skupienia, to zapewne wrócą do niej z deszczem lub śniegiem spadającym na jej delikatne policzki, bądź osadzą się mgłą na zmarszczonym czole. Wrócą, kiedy uznają, że czas na zmianę. Popłyną raz jeszcze, ale tylko i wyłącznie w oparach szczęścia.

Nie wiedziała, o czym mówię. Była przekonana, że jestem nieprawdziwa. Powtórzyłam po raz drugi to samo. Wstała i wyszła.


Mówili, że rdzeń szczytu jest głębią, co sprowadza do refleksji, że zamiast wspinać się po najwyższych szczytach i zdobywać swoje cele, pragnienia, ułomności, muszę stać się górą solidnie wbitą do fundamentu ziemi, a nawet przenikać poniżej go i tworzyć przetoki do jądra naszej planety. Stać się częścią wszechświata, a nie tylko w nim obcować. Deptać jego sfery materialne i być przez chwilę, a nie na zawsze. Muszę stać się kręgosłupem zwycięstwa, żeby utrzymywać je w pionie.

Wiadomo, że trzeba zrezygnować z wielu przenikliwych rzeczy. Stworzyć świat dla odrębnej części mojej głowy i nie wpuszczać tu nikogo po za nimi.

Reszta uważa, że to strata czasu, zdrowia i siebie. Nie tracę siebie ani trochę, skoro nie odkryłam swojego jestestwa prawie w ogóle. Zrobię to po swojemu i będę powoli rozbudowywać bez fałszywych obietnic, złudzeń i przyrzeczeń.

Oby do wtorku.

czwartek, 12 czerwca 2014

Było sobie życie.

Chciałabym stworzyć coś, co pomoże ludziom w stanie nieważkości życia. Kiedy budzisz się w nocy i masz ochotę wyć, kopać w ścianę i drapać ręce. Kiedy wracasz do domu przez miasto i masz ochotę krzyczeć i kląć wszystko, co się rusza. Gdy wszystko w środku panikuje na raz i aż przydusza Cię do ziemi. Połykasz swoje łzy i myślisz, że nie dasz już sobie rady. Że wszystko chuj strzelił i przyszłość jest zbyt niepewna i przerażająca, więc masz ochotę zasnąć i nie budzić się nigdy więcej.

Totalnie rozkurwiam klawiaturę i znów do cholery nie wiem, co się ze mną dzieje.

Przestawiłam łóżko pod okno, żeby móc znów wypatrywać anioły. Muszę z nimi p0orozmawiać, bo lecą w chuja. Tak dosłownie lecą rozbijając się o jajka. Trampolina kurwa z fiuta z anielskim deszczem na koniec.

Krzyczałam tym razem, żeby ktoś mnie uratował. Leżałam na łóżku patrząc w sufit i wyłam cała w środku. Noc jest podła.

Wydaje mi się, że nie dam już rady.

To się składa z wielu rzeczy i nie myślcie, że to choroba całkowicie mnie rozpieprza od środka. Nie. Ona jest raczej w tle i trochę tam burzy to i owo, ale właściwie z nią czy bez niej? Tak to widzę, tak pojmuje, nie jest to nic nadzwyczajnie specjalnego. Tu się nie ma, co obawiać. Ludzie przecież codziennie stają przed gorszymi dylematami niż ja i jakoś egzystują.

Jeszcze nie straciłam nic materialnego, nic nie zyskałam - ale czy to nie o to chodzi? Żeby jak tracić to tylko emocjonalnie, a jak zyskiwać to duchowo?

Otwieram jakąś książkę i nie mogę się skupić na tych cholernych zdaniach. Wszystko jest pisane jakimś alfabetem z dupy wziętym i tak bardzo nieistotnym w tym świecie, że żal w ogóle zaczynać, a co dopiero kończyć. Książki tracą na wartości, bo i wszystko o bzykaniu i fetyszach w pokoju zabaw. Porno na papierze, ale już redtube to nie wypada, a to przecież jedno i to samo.

Może ze mnie nijaka artystka i poetka za 2 złote, ale przecież nie zmuszam Cię do bycia tu i obcowania z moją krytyką, która bierze się z hormonowej wixy. 

Zabiłam dziś pająka. Jak będzie padać to przeze mnie. Sory gregory.

niedziela, 8 czerwca 2014

Dzień 11/14

Świat dziś płakał. Zmywał ze mnie to wszystko, co zostało na policzkach. I postanowiłam się znów wyłączyć z życia na kilka chwil. Zamarznąć tym razem nie odmarzając już nigdy. Teraz to się wydaje całkiem proste.

Odchodzę od niektórych ludzi, toksyczności ich dłoni i obietnic. Myślę, że to wszystko, co mogę im powiedzieć na koniec - początek nowego. Postanowienie jest takie, żeby się zmienić nie do poznania i zapomnieć zwyczajnie o patologii zdarzeń minionego roku, bądź minionych lat pięciu.

Jak to się skończy, to tylko wiem ja. Podejrzewam albo intuicja mi podpowiada. Rąbek tej tajemnicy niech pozostanie ze mną. Akysz złe demony.

Nie mam siły krzyczeć, tłumaczyć, udowadniać, kłócić się o coś, co nie ma znaczenia. Chciałabym tylko usiąść i w ciszy spoglądać jak sie uśmiechasz wiesz?

A wydaje mi się, że to już ostatnia krzywa i paradoksalnie walcząc - nie walczę już wcale. Śmieję się histerycznie patrząc w lustro i co ze mnie za człowiek? Obiecywałam im wszystkim, że podołam, a sobie wmówić nie potrafię.

Omijam ludzi i mi wstyd, że się zapadam razem z kolosami błędów. Ukrywam się tutaj. Chyba niezrozumiałe są słowa, którymi pluje w Twój monitor, ale nieważne jak to nazywać będziesz. Nie pytaj mnie, co będzie dalej, pozwól mi się zamknąć... pozwól mi rozpłynąć się w świetle nocy.

niedziela, 1 czerwca 2014

Noc.

To boli, ale ktoś w końcu musi to powiedzieć. Świat się nie składa z dobrych i wspaniałych rzeczy. Nie znaczy to jednak, że one nie współegzystują gdzieś tam między wierszami, słowami, szeptami, których próbujemy się wyzbyć. Biegniesz jak oszalały w stronę pustą, bo przesyconą złem i z góry założonym celem. Twój cel to porażka. Wierzysz w nią. Żyjesz nią. W końcu stajesz się nią. Jesteś jedną wielka chodzącą porażką i zrzucasz winę na innych. Nikt nie jest winny Twego stanu. Sam sobie kurwa posłałeś to się kurwa dziw teraz, że bez materaca i poduszki. Chuj z tego, że jest ciepło, jak cholernie twardo. Boleśnie. Uwierająco. Teraz zrób coś dla świata, dla siebie. Idź i znajdź ten kurewski materac i poduszkę i już więcej nie płacz. Nie upadaj na twardą posadzkę. Ból zostanie razem z siniakami, ale i one kiedyś znikną. Blizny nabiorą nowego znaczenia. Nie będą szpetne. Będą Twoją historią wyrytą na właściwym miejscu. Jak płyta winylowa, będziesz grał melodie swego życia. Twój bunt jest słuszny. Próba podbicia świata także. Pierwsza zasadnicza sprawa. Podnieś się z tych kolan, bo i one z czasem tracą wytrzymałość. Hartuj się. Jeśli ktoś Ci powie, że na Twoim miejscu dawno by się zabił - nie po to walczysz, by słyszeć takie rzeczy. Nie po to tkwisz w tym, by ktoś mógł w Ciebie zwątpić. Walczysz. I choć wbijając w nadgarstki paznokcie, nocą popadasz w stan psychozy, to każdy ranek staję się lżejszy, bo to, co wydawało się nie do przejścia wczoraj - dziś jest tylko formalnością.