środa, 29 października 2014

Wstajemy.

Wierzę w znaki. W słowa ukryte między zdaniami. W zdarzenia przewidujące przyszły stan rzeczy. Wierzę w pęknięte lustra.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Rozpieprzone lustro i ja stojąca nad nim - z kurewskim przerażeniem. Była to ostatnia kropla, która rozpieprzyła całą tamę. Lustro było dwustronne i leżało na ziemi. Mama się spytała na ile części pękło? - na milion - opowiedziałam. Uśmiechnęła się i dodała,że w takim razie nic się nie stanie. Że lustro jest groźne gdy pęka na pół. Podniosłam więc lustro żeby zebrać kawałki szkła. Niestety lustro z drugiej strony było pęknięte na pół.

Wtedy zaczął się koszmar.

Jestem teraz tutaj. Wydawałoby się, że lepsza. Po kolejnej wygranej bitwie, dalej jestem gotowa do walki.

Na świat nie można już liczyć. Świat się przekręcił o 180 stopni i musimy trzymać włosy, żeby nie zbierały kurzu z sufitu. Tak samo jak przy rzyganiu po chemioterapii, żeby przypadkiem ich nie umoczyć w metalowej nerce.

Co mi z jakiejś tam nerki, jak rzyga się hektolitrami. Rzyga się słowami i kłamstwami, którymi nas nakarmili ludzie. Zostało nam tylko obserwować, jak kropelki delikatnie spływają po kroplówce. To uspokaja.

Zapada noc, jakby szybciej. Nie ma już pretekstu, żeby udawać, żeby być zupełnie kimś innym. W końcu nakładam maskę na twarz i jestem sobą. Maska mi pomaga przetrwać spojrzenia ludzi. Nie boję się. Jestem wygrana.

Mam Monikę, dziękuję, że mam Monikę, dziękuję, że Monika istnieje i, że jest tutaj zaraz obok mnie, dziękuję, że jest zawsze, że jest najlepsza. Dziękuję....