sobota, 28 lutego 2015

Serce - pompa.

O północy powiedziano mi, że wszystko zajął ogień. Że wszystko płonie kawałek po kawałku, że posuwa się w górę od fundamentów. Płonie dosłownie wszystko. Straż jest już na miejscu. Pracują już od kilku lat. Gaszą większe ogniska. Co z tego jak małe rozprzestrzeniają się momentalnie. Są wycieńczeni, są brudni i niedożywieni. Zmieniają się co kilka miesięcy. Ogień staje się odporny na wodę. O dziwo nic w koło nie płonie. Pożar nie przenosi się na inne działki. 



Zaczęłam się ubierać i dzwonić po przyjaciół, żeby zawieźli mnie na miejsce. Wszyscy spali. To zrozumiałe. Próbowałam złapać stopa, ale bez sensu. Nikt nie jeździł na tej trasie już od dawna. Widziałam z daleka kłęby dymu. Zaczęłam biec.



Nie zatrzymywałam się ani na chwilę. Dobiegłam. Minęłam strażaków i stanęłam w środku. Wreszcie dotarłam do wnętrza siebie. Płonęły twarze i historie poukładane na półkach. Paliła się podłoga i dach. Ogień skakał jak oszalały. 



Zbiegłam do piwnicy, żeby upewnić się czy aby na pewno nikt nie został w środku. Nikt żywy. 





Na środku pustej przestrzeni wisiał kawał mięsa. Wyglądał dobrze. Wydawał się poruszać w jakimś rytmie. Odpychał dwutlenek węgla. Pompował cały ten ogień. Żył. 




Wiedziałam, że nie da ugasić się tego pożaru, więc pozwoliłam strażakom odjechać do domów. Do swych tlących się przestrzeni. Ponieważ każdy z domów jakie mijam co dzień na ulicy - tli się lekkim dymem. Mieszkańcy duszą się w nich. Umierają.

Moje serce płonie.


środa, 18 lutego 2015

Kat.

Czekamy na znak. Na coś, co dam nam pewność. Wierzymy w to, że pojawi się wyczekiwany, że odbuduje nasz świat.
Czekamy na cud. Przecież cuda się zdarzają. Serca ponownie zaczynają bić, nowotwory znikają.
Jesteśmy mściwi, aż poza granice rozsądku. Jesteśmy impulsywni. Źli. Mimo wszystko żałujemy, ale chcemy uczucia sytości, chcemy doświadczyć chwili, gdy nasz kat położy głowę na gilotynie.
Jesteśmy chorzy na umyśle. Trzymamy w głowie swój burdel, który jest nieludzki, bestialski. Zakopujemy się sami w swoim śnie. Pomijamy w budowie ważne części fundamentu. Stoimy na chwiejnej podstawie.




Tracimy ludzi z własnej głupoty. Popełniamy miliony błędów i ranimy świadomie. Jesteśmy potworami swojego życia. Samolubami egzystencji.
Dumni i jednocześnie pokonani idziemy wciąż przed siebie. Chwiejnym krokiem o czwartej nad ranem przemierzamy ulice miasta. Wylewamy łzy do pustej przestrzeni. To dziwne, że nie spotykamy siebie wzajemnie. To dziwne, że mijamy się cały czas.
Potrafimy zepsuć siebie do szpiku kości. Zabić się.
Jesteśmy swoimi Bogami, diabłami, Aniołami i zmorami.







Jestem przywiązana do łańcuchów zwisających z nieba ruin. Nogi mam przybite do sufitu piekła. Wypluwam z siebie resztki żołądka. Nadchodzi on. Mój kat.




czwartek, 5 lutego 2015

Oddycham.

Mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Jestem szczęściarą, że mam takich przyjaciół, że są ze mną na dobre i na złe. Jestem ciotką najwspanialszej istoty pod słońcem. Kocham.



Wędruję i poznaję wciąż na nowo. Przeżywam wciąż niesamowitości. Jestem w centrum świata. Mam swoje ogromne centrum uczuć ponadludzkich. Żyję.



Idę do przodu, choć często zatrzymuje się, żeby zrobić zdjęcie. Żeby zapamiętać moment.



Zwiedzam świat w poszukiwaniu siebie.

Sypiam spokojnie.

Kocham.   https://www.youtube.com/watch?v=VZRVou4cyic