niedziela, 22 marca 2015

Keep going.

U mnie tyle, że słońca ciut znikają, a niebo na północy osiedla robi się szare. Ludzie wychodzą na balkony i z automatu przyjmują przebijające się promienie życia. Ptaki latają jak opętane i szukają schronienia, nawet pies zwariował i chce, żebym wróciła do środka. Ale nagle robi się cisza i tylko słychać dźwięk przełykanej śliny. Zaczyna się.




Szybki prysznic. Zimna woda oblewa moje zabliźnione ciało. Dziś dzień spełniania celów. Marzeń, które przerodziły się w fakty. Nagroda, za wytrwałość, za walkę, za siłę. Mimo wszystkiego wciąż tu jestem, mimo wszystkiego wciąż idę dalej.




Przy każdej linii próbuję wczuć się w bicie igły. Przypomnieć sobie ból przeszłego roku, jaki jest nieporównywalny z tym małym tutaj. Jest bardzo przyjemnie. Zamykam oczy na chwilę i próbuję być tam. Odczuwam, przenoszę się w czasie. Wracam. Dziękuję.

Keep going.

https://www.youtube.com/watch?v=sZwmo_2DOz0

sobota, 7 marca 2015

Armagedon.

Stoję na przejściu dla pieszych. Strzela mnie kurwica, jak widzę tych wszystkich zjebów, którzy nie znają zasad ruchu dwustronnego. Nic tylko napierdalać i nie patrzeć. Przed siebie wprost na innych, obijać się o nich, ocierać o spocone ciała. Dotykać dłoni, które wsadzali sobie wcześniej w rożne dziwne miejsca. Tak, tak, Ty też to robisz.
Przechodzę na drugą stronę. Jak Matrix prześlizguje się między ludźmi. To taka gra. Nie dotknij - nie zostań dotknięty. Jestem po drugiej stronie, dobrze, że tramwaj nie wjechał mi w dupę.


Warszawa ma to do siebie, że nie potrafię przejść obojętnie obok czegokolwiek. Wszystko nadaje się do głębszego analizowania. Wszystko jest tutaj pierdoloną poezją. No i co do chuja autor miał na myśli?

Podbijam do gabinetu. Zajmuję jedno z wolnych miejsc na przeciw staruszki. Przez okno wpada majestatycznie zapach frytek z maca. Mimo wszystko burczy mi w brzuchu. Czuję stres. Jestem rozjebana na części pierwsze.

Starowinka przysiada się koło mnie. Co do chuja. Milion wolnych miejsc. Ona chce mnie dotknąć. Chcę się o mnie otrzeć, ale ja gram solidnie. Przesuwam się nieco w lewo. Siedzę jednym pośladkiem na krześle. Mam wrażenie, że zaraz wlezie mi na kolana. Ja pierdole.

O! Moja kolej, tak teraz ja? Nie. Jednak nie. Czekam.

Memłam w głowie wszystko, co mam przekazać Magdzie. Prawdę mówiąc nic już z tego nie rozumiem, próbuję przestać przeżuwać myśli. Cisza.

Wracam.

Pół drogi rozmyślam o tym, co mi powiedziałaś. Wspominam, że było całkiem fajnie. Dociera do mnie, co właśnie tracę. Że nie tylko Ty jesteś ważna. Składa się na to milion innych rzeczy, miejsc, uśmiechów. A teraz to wszystko się rozpierdala. Spala się autentycznie. To się dzieje naprawdę.

Nie mam łez. Nie płaczę. Odczuwam ból w sobie, ale niby nie wszystko stracone. Przecież jesteś. Przecież będziesz do końca. Tło zniknie. Zajebiste bohomazy rozpuszczą się w wywarze z finansowej ekspedycji. Bo przecież tu kurwa chodzi tylko i wyłącznie o papierki z ludzkimi chorobami wenerycznymi - przechodzącymi z rąk do rąk.

Uspokajam się żując gumę. Zasypiam myśląc, co teraz?