środa, 28 maja 2014

Szpital - dzień ostatni, dom.

Koniec to paradoks. Bo w sumie tyle końców już przemknęło mi przez palce, a jednak dalej trwam w czasoprzestrzeni. I niby jak zakończyć coś, co w gruncie rzeczy nigdy się nie zaczęło? Jak poukładać w głowie te pierdolone kawałki szkła.

Dzień miną tragicznie szybko i bezsensu. Wszystko, co zaplanowane rozpieprzyło się jak domek z kart. Wszystko to zasługa jednego dmuchnięcia, które hejże hej hejże ha delikatnym muśnięciem powaliło wszystkie plany. Pozostał fundament, a na nim pełen puch gruzu. Czas to odgruzować, bądź fundamentować na nowo. Szpachlu szpachlu i chuj z tego.

Życzenia się spełniają. Te całkiem malutkie, ale wiernie trzymające się wspomnień. Jak tu podziękować, jak w nijaki sposób się nie da? Daje słowo, że trzy pyszne naleśniki mogą poprawić humor. Za bardzo się nad tym rozczulam i pewnie znów podlizuje, ale jeszcze nikt nie zasadził mi kopa, więc mogę i będę i chcę i macie problem.

Będę dziś płakać i śmiać się i krzyczeć i marudzić na zmianę. Ale to jeszcze nic takiego.

Cios poniżej pasa udał jej się. Wygrała. Brawo Magda.


Pacjentka wypisana do domu w stanie agonii umysłu.

Witaj Giżycko! Oblejmy tą kurewską ciszę.

2 komentarze:

  1. ....nie obgryzaj skórek, rozważ wyrywanie pojedynczych włosków z brwi albo masuj kciukiem opuszki palców, to według mnie fajniejsze natręctwa... miłego oblewania... przynajmniej burza była miła dla Ciebie w tym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię też przygryzać policzek od środka. Ale wtedy wyglądam conajmniej niepoważnie.

    OdpowiedzUsuń