poniedziałek, 12 maja 2014

8.

Nabroiłam. Ale przyznaje przed sobą, że jestem podłą suką. Co nie zmienia faktu, że się należało dla skurwysyna. Reszta to nie mój problem. Mam własne. Niesamowicie szpecące przyszłość. Mimo wszystko zmierzyłam się ze sobą i tak naprawdę doszłam do niesamowitych wniosków. Ale chuj w te wnioski.

Tak jakby jestem już spakowana i obkupiona z każdej strony i dzwoni telefon. No i jak się nie zdenerwować, żeby nie powiedzieć brzydko. No, więc siadam. Oddycham. Chwila zastanowienia. Kurwica mnie strzela jak się tak dzieje. I tak jakby wszystko, co spakowane runęło z impetem na ziemię.

Zostaje mi, zatem przeleżeć znów te dwa nieszczęsne tygodnie i zastanawiać się po raz enty, co, jak, gdzie, kiedy, za ile, po co, na co, dlaczego?

 I właśnie tak się zastanawiam. Gdzie w tym wszystkim jest moje miejsce?

 No i co? Jak gówno rozpływające się w deszczu. Wstyd się przyznać, ze cierpię, bo staram się tego nie pokazywać w żaden sposób. Niektórzy ludzie się na to nabierają i podziwiają siłę rozproszoną, niewidzialną, nieistniejącą przecież.

I jestem jakaś wkurwiona na ludzi. Jakaś przesycona postępem technicznym. Jakby trzymam palec na spuście i zwyczajnie zdrętwiałam.

 No i przecież, kogo to obchodzi i kto mi może zabronić myśleć nadzwyczajnie zwyczajnie i ponad przeciętnie. Słońce się wygrzebało z tej zakurzonej chmurnej pościeli. Na chwilę, na dwie, albo mi się wydawało. Może zwariowałam.

 Mijam na ulicy małolatę, która boi się, że mama wyczuje od niej wódę. Ma może z 11 lat? 12? I no rzesz kurwa mać, ja pierdole. Ręce mi opadły. Wzięłam oddech kwiecisty i powolutku zaczęłam przekonywać siebie, że nie obchodzi mnie to w nijaki sposób.

 Umieram na bite trzy godziny. Śnię o kalejdoskopach. Kręci mi się w głowie. Przebudzam się lekko, słyszę smsa. Nie wstaje... nie mam sił, nie daje rady.

 Błagam o siłę w palcu wskazującym. Nacisnę spust. Zwyczajnie. Bez popisu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz