poniedziałek, 14 kwietnia 2014

1

Rozdział 1


Nabrałam powietrze w płuca - jeszcze tak dobrze nie było - pomyślałam i wypuściłam je wprost w swoje odbicie. No, ale gdyby to było takie proste tak zwyczajnie się oszukać. Wmówić sobie, że w głowie jest porządek i świat nie zwariował.

Świat nie zwariował, a jak zwariował to już całkiem dawno. Jeżeli to widzisz jesteś tak samo szczęśliwy jak ja. Tak samo pełen nadziei na lepsze jutro i na szansę, że możesz w końcu być sobą.
Najdokładniej w świecie masz ochotę odebrać sobie życie jednym strzałem w skroń…. Bo przecież tak dobrze nie było jeszcze nigdy.

Rzygam.

Nie przez ból świata, nie przez strach, nie przez samotność. Rzygam, bo mi zwyczajnie niedobrze. Smak żółci przyprawia mnie o kolejne skurcze żołądka i przełyku. Teraz rzygam, bo już nie mogę przestać, bo żółć wydobywa się ze mnie hektolitrami. Takie błędne koło. Jedzenie, kwas, żółć, żółć, żółć.

Znów się podnoszę opierając się o zlew - Kurwa - myślę sobie najwybitniej jak tylko mogę.
Wycieram łzy. Nie płaczę z rozpaczy. To żółć wypływa mi przez kanaliki łzowe. Nie chce mi się nawet myć zębów. Nie chce mi się nawet oddychać.

Łazienkę mamy na sali. Wychodzę i kładę się do łóżka, które mam dokładnie naprzeciwko. Już wyrzygałam cały zestaw śniadaniowy. Nie mam sił oglądać się na moje współlokatorki. Kładę głowę na poduszkę i zakrywam twarz.

Boże… jak mi niedobrze.

Zasnęłam chyba, bo ocknęłam się słysząc swoje nazwisko. Rzuciłam tylko wzrokiem na pielęgniarkę - zapraszam do zabiegowego - dodała i rozmyła się w czasoprzestrzeni.

Podniosłam głowę z poduszki i zaczęłam szukać okularów, które miały leżeć na szafce. Nie było ich tam. Nie było ich na krześle ani w pościeli. Sprawdziłam w łazience.

Miałam je na nosie.

To chyba świadczy nienajlepiej skoro widzę coraz gorzej nawet w dodatkowych paczadłach. To ból dupy uciska mi na nerw wzrokowy.
Jedną i drugą nogą jakoś się dowlokłam do gabinetu naprzeciwko. Klapnęłam na fotel i wyciągnęłam obie ręce
- Proszę bardzo - powiedziałam dając pozwolenie na nowe wkłucia i zabójcze siniaki.
Piguła uśmiechnęła się do mnie i lekko, z zaznaczeniem na oba ‘k’, się zaśmiała.

Nie wiem, co w tym takiego śmiesznego.

Czy moja obojętność na kolejne potrącenie z życia mojej krwi jest na tyle śmieszna, żeby stać i się chichrać ? Okej. Może trochę przesadzam. Może nadzwyczaj przesadzam, ale mam do tego niesamowitą zdolność.
Może śmiała się tak jak ja przy odbieraniu wyników. Wiecie, taki śmiech, którego nie można powstrzymać. Psychoza ze schizofrenią. Ha ha ha. Umieram. Znów.

Nie bierzcie proszę dosłownie każdej mojej myśli i wypowiedzi, bo nie są one tak dosłowne jak słowo użyte w ich intencji. Mogę poszczycić się znajomością ‘inteligentnych’ słów, które wyciągnęłam z kontekstu na lekcjach języka polskiego. Środek artystyczny w to wpleciony to metafora. Łał. Nie spodziewaliście się tego, co? A tak serio moje umieranie mogę oznaczyć cytatem z wojny polsko-ruskiej:

    ‘Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.’


Już teraz możecie się domyślać, że nie jestem, aż tak silna i szczęśliwa, za jaką mnie postrzegacie.
Nie jestem posągiem ani skałą.

To ja Zuzia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz